Pokazywanie postów oznaczonych etykietą DIY. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą DIY. Pokaż wszystkie posty
[532.] Przepis na serum do rzęs - zrób je sama!

[532.] Przepis na serum do rzęs - zrób je sama!

Ciężko znaleźć serum do rzęs o "w miarę naturalnym" składzie a serum do rzęs, które spełniałoby moje kryteria, po prostu nie istnieje. Dlatego postanowiłam zrobić takie serum samodzielnie! Relację z tego wydarzenia mogłyście podglądać na moim Instagramie (@kosmetologianaturalnie) i dostałam od Was wiele pytań, czy przepis pojawi się na blogu? 

Potrzebowałam jedynie czasu, by sprawdzić, jak to serum faktycznie działa. Dziś przychodzę do Was nie tylko z przepisem ale także efektem "przed i po" miesięcznej kuracji!


Większość serum do rzęs DIY bazuje na olejowym składzie, ponieważ takie najłatwiej wykonać. Zazwyczaj jeśli dzielę się z Wami jakimiś przepisami, również są to proste receptury, ponieważ mój blog nie dotyczy stricte robienia kosmetyków. Dziś jednak chciałabym iść o krok dalej i pokazać Wam, jak zrobić emulsyjny kosmetyk, w którym połączymy fazę wodną i olejową. Emulsyjna formuła umożliwia na wprowadzenie do kosmetyku substancji hydrofilowych, które z olejowej formuły po prostu wytrącałyby się. Emulsyjna formuła z pewnością będzie bardziej bezpieczna dla osób, które borykają się z problemem prosaków, ponieważ jest dobrze wchłanialna i nie spowoduje czopowania ujść gruczołów łojowych a ponadto pozostaje na miejscu, w którym została zaaplikowana, nie spływa do oka.

Wszystkie surowce zamówiłam w sklepie EcoSPA.pl - będzie to ułatwienie dla tych z Was, które nie mają półproduktów w swoich zapasach a chciałyby wykonać takie serum, bez dopłacania za koszty wysyłki z różnych sklepów. Nie obawiajcie się tego przepisu, nawet osoba początkująca jest w stanie sobie z nim poradzić i powiem szczerze - robienie kosmetyków jest prostsze niż gotowanie!

W przypadku półproduktów najczęściej robię zakupy właśnie na EcoSPA, ponieważ jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się dostać produkt felernej jakości, jak miało to miejsce z półproduktami innych firm. Najczęściej zamawiam stamtąd oleje, masło awokado, hydrolaty czy mój ulubiony preparat do zabezpieczania końcówek włosów bez silikonów - bioferment z bambusa

Zacznijmy od surowców, jakie zamówiłam i dlaczego zdecydowałam się akurat na nie:


By serum było po brzegi wypełnione substancjami aktywnymi postanowiłam, że bazą fazy wodnej nie będzie jedynie woda a hydrolat. Zdecydowałam się na hydrolat rozmarynowy, ponieważ stymuluje wzrost włosów (w domyśle - także rzęs). 

Jeśli jesteśmy już przy fazie wodnej, omówmy sobie substancje rozpuszczalne w wodzie. Wybrałam:

- ekstrakt z miłorzębu - poprawia mikrokrążenie w skórze, powoduje lepsze ukrwienie mieszków włosowych a tym samym doprowadza do nich większą ilość substancji odżywczych, co stymuluje wzrost rzęs.

- ekstrakt z kawy - nie tylko pobudza wzrost rzęs ale także powoduje ich przyciemnienie, dzięki czemu stają się bardziej widoczne.

- fitokeratynę - czyli mieszankę roślinnych protein pozyskanych z kukurydzy, pszenicy i soi z biofermentem z rzodkiewki. Mieszanka ta dostarcza do rzęs przeróżnej wielkości cząsteczki - zarówno małe aminokwasy, które wbudowują się w rzęsę jak i peptydy o dużej masie cząsteczkowej, działające wzmacniająco na jej powierzchni. Proteiny (uogólniam grupę związków, ponieważ jeśli wziąć pod uwagę nomenklaturę biologiczną to proteiny są jedynie wielkocząsteczkowymi substancjami złożonymi z aminokwasów a same aminokwasy nie są proteinami!) mają na celu wzmocnić rzęsy a także nieznacznie je pogrubić.

- d-pantenol - do pielęgnacji zawsze należy podchodzić holistycznie, wiele razy powtarzam, jak istotne jest różnicowanie substancji aktywnych w kosmetykach. Chociaż całe serum jest skomponowane na substancjach poprawiających kondycję rzęs, to nie można zapominać, że bardzo istotny jest stan skóry i mieszków włosowych, od których zależy szybkość powstawania nowych rzęs jak i ich "jakość" np. wytrzymałość na urazy. D-pantenol to humektant, jego celem jest poprawa nawilżenia skóry w obrębie mieszków włosowych rzęs a także działanie łagodzące, ponieważ okolica oczu jest miejscem bardzo wrażliwym.




Przejdźmy więc do fazy olejowej - jak zapewne już się domyślacie, olej rycynowy będzie olejem bazowym. Jest to już legendarny olej, który znacznie pobudza wzrost rzęs i włosów ale także je przyciemnia. Poza olejem rycynowym, postanowiłam wykorzystać:

- olej z czarnuszki (czarnego kminku) - jeden z najciekawszych olejów wykorzystywanych w kosmetyce, również i ja niezwykle doceniam jego właściwości. Zazwyczaj towarzyszył mi podczas kuracji przeciwtrądzikowych jednak jak mawiali starożytni Egipcjanie - Czarnuszka leczy wszystko prócz śmierci - dlatego nie zapominajmy, że sprawdza się on również w pielęgnacji włosów - pobudza ich wzrost i nabłyszcza dlatego stwierdziłam, że może być skutecznym sprzymierzeńcem w walce o piękne rzęsy.

- olej marula - wykazuje bardzo dobre właściwości regeneracyjne, ochronne, nabłyszczające. Bardzo popularny olej do stosowania do włosów dlatego stwierdziłam, że z pewnością poprawi również kondycję rzęs.

- witamina E (miks tokoferoli) - wykazuje właściwości odżywcze, poprawia właściwości aplikacyjne kosmetyku a także wspomaga układ konserwujący.



Ostatnimi surowcami, które będą nam potrzebne, są:

- Olivem 1000 - emulgator, z którego pomocą kosmetyki emulsyjne wychodzą zawsze! Przy nim nie potrzebujemy dodatkowych substancji stabilizujących, sam powoduje uzyskanie jednolitej, kremowej konsystencji, która jest stabilna i nie rozwarstwia się. Ponadto wykazuje działanie ochronne skóry, zapobiegając utracie wody z naskórka.

- Eco konserwant (proszek) - opcjonalnie możemy zakonserwować serum - osobiście jestem za stosowaniem konserwantów w domowej roboty kosmetykach, ponieważ nawet trzymając kosmetyk w lodówce nie mamy pewności, czy już rozpoczął się proces psucia kosmetyku, czy może jeszcze jest zdatny do stosowania? Domowe zaplecze to jednak nie jest laboratorium kosmetyczne i z tego względu uważam, że odrobina konserwantu dodana dla pewności, nie zaszkodzi. Jak wspomniałam wcześniej - chciałam wybrać surowce z jednego sklepu, by uniknąć powielania kosztów wysyłki a niestety, kiedy wykonywałam zamówienie w ofercie EcoSPA znajdowały się tylko dwa konserwanty i każdy z dodatkiem kwasu. Stosowanie kwasów na okolicę oka jest dość ryzykowne, nawet przy niewielkich ilościach, dlatego zdecydowałam się na konserwant w proszku z dodatkiem glukonolaktonu, delikatniejszego kwasu (drugi ówcześnie dostępny konserwant, był z dodatkiem kwasu salicylowego). Wybrany przeze mnie konserwant ma jednak wiele opinii o działaniu alergizującym dlatego pamiętajcie, by najpierw wykonać na niego próbę (rozcieńczając adekwatną ilość w wodzie w stężeniu takim, jakie chcemy użyć w kosmetyku). Jeżeli dojdzie do uczulenia pozostańcie przy formule pozbawionej konserwantu (wtedy serum powinnyście trzymać w lodówce max. tydzień) lub rozważyć zakup innego konserwantu, np. konserwant, który pojawił się w międzyczasie na EcoSPA: Leucidal Max (z pewnością w przyszłości i ja go wypróbuję!).


Oprócz surowców kosmetycznych, potrzebujemy jeszcze odrobinę sprzętu:

- dwie szklane zlewki - można zastąpić szklankami z grubego szkła chociaż jest duże prawdopodobieństwo, że nie wytrzymają gwałtownych różnic temperatur i pękną,

- bagietka - do mieszania,

- waga elektroniczna - osobiście posiadam tę z dokładnością do 0,1g i z jej pomocą przygotowywałam powyższą recepturę, jednak warto dołożyć kilka zł i kupić tę z dokładnością 0,01g,

- termometr  - osobiście wykorzystuję termometr winiarski (jego zaletą jest przystępna cena) ale na EcoSPA znajdziecie profesjonalne termometry wykorzystywane w laboratoriach,

- butelka z kroplomierzem -  powyższy przepis wystarczy na wypełnienie dwóch butelek, więc będziecie mogły także sprawić prezent bliskiej osobie,

- mieszadełko - wykorzystuję spieniacz do kawy, można dostać w Ikei lub czasem w Biedronce (to Biedronkowe uwielbiam!) - trzeba tylko pamiętać o ściągnięciu sprężynki by wyszła nam jednolita masa zamiast pianki,

- garnek, w którym zmieścimy swobodnie stojące dwie zlewki.


Ilości jakie wykorzystałam:
- olej rycynowy -  12 g,
- hydrolat rozmarynowy - 28 g (jeśli przygotujemy ciut więcej, nic się nie stanie, ponieważ będzie on parował podczas podgrzewania),
- olivem 1000 - 4 g (zdecydowałam dodać bardzo dużo emulgatora z tego względu, iż preparat ma wysokie stężenie fazy olejowej a taka ilość Olivemu nie tylko da pewną i stabilną konsystencję, ale także zapobiegnie spływaniu serum do oka),
- Eco konserwant - 0,2 g (mniej niż poleca Producent, jednak obawiałam się właściwości alergizujących - jestem osobą o bardzo wrażliwej skórze powiek),
- substancje aktywne - po 1,2 g każda.


1. Przygotowujemy nasze stanowisko - to bardzo ważne! Wszystkie narzędzia jakie będziemy używać spryskujemy izopropanolem lub etanolem/izopropanolem (wódka, spirytus, cleaner do robienia hybryd) i pozostawiamy na 15 min. Po tym czasie wszystko wycieramy, by usunąć ewentualne resztki alkoholu. Wykorzystywane narzędzia najlepiej kłaść na czyste i przepsikane alkoholem blaty lub szklane naczynia. Dobrze jest dodatkowo wyłożyć je ręcznikiem papierowym. Zachowajcie maksimum czystości, jakie tylko możecie!

2. Przygotowujemy dwie zlewki. Do jednej wlewamy sam hydrolat rozmarynowy, do drugiej sam olej rycynowy. W garnku zagotowujemy wodę i umieszczamy w niej obie zlewki (robimy tzw. kąpiel wodną, dzięki czemu zarówno hydrolat jak i olej podgrzewają się równomiernie). Oczywiście woda z garnka nie może dostać się do zlewek, dlatego poziom wody w garnku powinien umożliwiać ich swobodne stanie bez potrzeby dociskania zlewek do dna. Garnek trzymamy na palniku, by temperatura cieczy systematycznie wzrastała.

3. Mierzymy temperaturę w obu zlewkach. Gdy temperatura przekroczy 50 stopni Celsjusza możemy dodać Olivem do zlewki z olejem a następnie mieszamy do całkowitego rozpuszczenia emulgatora. Nadal kontrolujemy temperaturę w obu zlewkach.

4. Gdy temperatura w obu zlewkach przekroczy 70 stopni, należy przejść do łączenia faz. W tym celu należy włożyć mieszadełko do zlewki z olejem i emulgatorem, mieszać tę fazę olejową i do niej wlać podgrzany hydrolat. Nie przestawać mieszać jeszcze przez kolejne 5 minut.

Zapewne zastanawiacie się, czy tak wysoka temperatura nie ma wpływu na substancje czynne zawarte w oleju i hydrolacie? Niestety, ale ma - w temperaturze powyżej 40 stopni Celsjusza dezaktywuje się większość substancji czynnych, dlatego np. zimnotłoczone oleje są tak cennymi surowcami. Z tego też względu pozostałe substancje aktywne dodamy w niższej temperaturze a wysokiej temperaturze poddamy minimum surowców, które umożliwią wytworzenie emulsyjnej konsystencji. Oczywiście nie wszystkie związki ulegną degradacji - kwasy tłuszczone zawarte w oleju są odporne na znacznie wyższe temperatury a substancje z hydrolatu częściowo w nim pozostają o czym świadczy rozmarynowy aromat gotowego kosmetyku!

5. Po upływie 5 minut intensywnego mieszania zmieniamy wodę w garnku na zimną czyli przechodzimy do studzenia emulsji. Po zmianie wody na zimną wciąż mieszamy powstałą masę przez ok. 5 minut, by mieć pewność, że się nie rozwarstwi. Podczas studzenia można zaobserwować, jak produkt szybciej zastyga przy ściankach zlewki dlatego co jakiś czas należy ponownie przemieszać produkt by ujednolicić temperaturę. W ten sposób studzimy serum do temp. poniżej 40 stopni, np. do wartości 35-38 stopni.

6. Po osiągnięciu temperatury poniżej 40 stopni dodajemy: 
- najpierw olej z czarnuszki i olej marula, po czym energicznie mieszamy bagietką aż do ich wkręcenia w masę,
- następnie ekstrakt z kofeiny i miłorzębu, po czym znów mieszamy bagietką,
- na koniec Eco konserwant i ponownie mieszamy bagietką.
Po takim wstępnym wymieszaniu samą bagietką należy ponownie mieszać przy pomocy mieszadełka masę przez ok. 5 minut w celu równomiernego rozprowadzenia substancji czynnych w całej objętości serum. 

7. Serum schładzamy do temp. pokojowej i dopiero wtedy możemy przelać je do przygotowanych buteleczek.


Zakonserwowane serum można przechowywać w łazience. Pamiętajcie, że każda zmiana koloru czy zapachu może świadczyć o zepsuciu i w takiej sytuacji lepiej produkt wyrzucić. Jeśli jednak tak jak i mi - serum wyjdzie prawidłowe - życzę miłego stosowania!

Efekt na rzęsach po miesiącu stosowania przedstawia się następująco:


Oczywiście nie jest to efekt jak po preparatach z bimatoprostem, jednak w przeciwieństwie do niego, serum na bazie samych naturalnych substancji nie stwarza ryzyka pogorszenia się wzroku. 

Po miesiącu stosowania zauważyłam następujące efekty:
- rzęsy stały się mocniejsze, znacznie mniej ich wypada podczas demakijażu,
- stały się odrobinkę dłuższe,
- powyrastało mnóstwo nowych rzęs, przez co wyraźnie wydają się być gęstsze,
- w dotyku wydają się być pogrubione, bardziej sztywne i mięsiste, co zapewne jest efektem dostarczenia protein.



Po pierwszym miesiącu kuracji widać już efekt, dlatego zamierzam stosować serum nadal - w planach mam przygotowanie świeżego serum, ponieważ produkt nie jest zbyt mocno zakonserwowany i ciężko mi ocenić, jak długo mogę go przechowywać. Poza tym zawsze kosmetyki tuż po produkcji mają najwyższe stężenie substancji czynnych (co zresztą można wyczuć, całkiem inaczej pachnie kosmetyk w kilka dni po produkcji a kilka miesięcy po niej). Utrata związków czynnych następuje pod wpływem reakcji zachodzących pomiędzy substancjami zawartymi w kosmetyku jak i sposobu jego przechowywania, czy otwierania (docierania powietrza do masy). Dlatego otwieranie kosmetyków w drogeriach - nawet "jedynie" w celu ich powąchania - zmniejsza ich skuteczność! 

Jestem bardzo ciekawa, czy Wy także wykonujecie własnoręcznie kosmetyki, czy raczej stawiacie na gotowe preparaty? Czy któraś z Was zdecyduje się na wykonanie takiego serum? A może ciekawi Was, jakie są wady i zalety wykonywania kosmetyków w domu? Chętnie rozwinęłabym ten temat, tylko dajcie znać, czy Was on interesuje!

A jeśli szukacie większej ilości przepisów na kosmetyki DIY, koniecznie zerknijcie na blog Klaudyny Hebdy (polecam jej książkę Ziołowy Zakątek!) oraz Green Clear Mind czy grupę Domowa Receptura! Znajdziecie tam całą masę przydatnych informacji o robieniu kosmetyków oraz ziołach.

Pozdrawiam serdecznie!
[520.] Półprodukty, które zrewolucjonizowały pielęgnację moich włosów!

[520.] Półprodukty, które zrewolucjonizowały pielęgnację moich włosów!

O równowadze PEH wspominam Wam niemal w każdej notce dotyczącej pielęgnacji włosów - nie bez powodu! Znalezienie recepty na idealną fryzurę niemal graniczy z cudem, jednak nie jest wiedzą tajemną ani skomplikowaną, co odkryła każda Włosomaniaczka - wystarczy pamiętać, że niezbędne są trzy grupy substancji: Proteiny, Emolienty i Humektanty (PEH) oraz odpowiednie proporcje pomiędzy nimi. Proporcje te zależne są od kilku zmiennych, w tym wyjściowej kondycji włosa, dotychczasowej pielęgnacji, warunków atmosferycznych czy indywidualnych "upodobań" naszych kosmyków - ile fryzur, tyle przypadków! U każdej osoby sprawdza się coś innego nawet, jeśli ich włosy wydają się być niemal identyczne, dlatego nie ma innej rady, jak próbować u siebie różnych rozwiązań.

Brzmi skomplikowanie? Ale tylko na początku! Wszystkie niezbędne informacje dotyczące pielęgnacji PEH zawarłam w mini poradniku, który w przystępny sposób pomoże tym z Was, które pierwszy raz mają z nią styczność:


Mimo, iż sama znam już całkiem dobrze preferencje swoich włosów, to jednak lubię od czasu do czasu spróbować nowych formuł czy surowców kosmetycznych w celu sprawdzenia, czy polubią się z moimi włosami. Osobiście zauważyłam, że w przypadku moich włosów lepiej spisują się czyste półprodukty czy tuningowanie nimi w wysokim stężeniu gotowych kosmetyków niż szukanie kolejnych gotowych preparatów. Chociaż rzadko dzielę się z Wami przepisami na domowe kosmetyki, to powiem szczerze, że zdarza mi się "ukręcić" coś dla samej siebie. Tworzenie własnego kosmetyku jest jak szycie sukienki na miarę - umożliwia dobór odpowiednich substancji czynnych w odpowiednim stężeniu tak, by dały maksymalnie dobry efekt! Brzmi cudownie, prawda? Tylko to, co sprawdza się u mnie, niekoniecznie sprawdzi się u innych osób, dlatego nie widzę sensu dodawania na blog kolejnych przepisów. Jeśli jednak chciałybyście, żeby takie posty pojawiały się, koniecznie dajcie mi znać!

Testując na swoich włosach kolejne nowości, wpadłam w ostatnich tygodniach na 3 półprodukty, które diametralnie zmieniły stan moich włosów! Próby wykonywałam kilkakrotnie i za każdym razem efekt był równie zadowalający. Chociaż powyższe półprodukty znacie już z mojego bloga, to tym razem zastosowałam je w odmiennych konfiguracjach.

I. Czysta gliceryna (glicerol) jako humektant pod oleje


Gliceryna w mojej opinii jest bardzo niedocenianym półproduktem - większość osób z przerażeniem powiela informacje o jej niesamowicie komedogennych właściwościach - tak mocnych, że nawet zastosowana w żelu myjącym powoduje to straszne zapchanie cery! NIC BARDZIEJ MYLNEGO!

Oczywiście z pewnością znajdą się osoby, których cery źle reagują na glicerynę poprzez powstanie niechcianych niedoskonałości. Jednak zdecydowana większość osób ulega panice i mając małą wiedzę nt. kosmetyków i pielęgnacji wydaje osąd. Obserwując składy kosmetyków jednym z najczęściej powtarzających się jest właśnie gliceryna i osoby twierdzące iż "wszystko je zapycha" z automatu zwalają winę na glicerol. Popularność gliceryny w kosmetykach wynika nie tylko z przystępnej ceny ale także bardzo dobrych właściwości nawilżających (jest humektantem), zmiękczających naskórek czy też usprawnieniu działania innych substancji czynnych jak ekstrakty roślinne. Nic więc dziwnego, że jest tak chętnie wykorzystywana!

Gliceryna jest substancją higroskopijną, bardzo dobrze rozpuszczalną w wodzie. Dlatego też bez trudu daje się spłukać już pod wpływem bieżącej wody nawet jeśli jest zastosowana w stanie czystym a co dopiero zastosowana w kosmetyku, gdzie jej stężenie często nie przekracza kilku procent. Dlatego tak istotnym czynnikiem jest oczyszczanie twarzy, które powinno być przeprowadzane dokładnie oraz dwa razy dziennie (rano i wieczorem)- nie tylko ze względu na usunięcie ze skóry potencjalnie pozostającej na twarzy warstwy gliceryny, ale ogólnie zmycie resztek kosmetyków, naprodukowanego sebum i zanieczyszczeń dnia codziennego (np. smog). Pozostawianie takiej mieszanki na twarzy prowadzi do utleniania się sebum, powstawania substancji mogących działać drażniąco na cerę i zaostrzać tym samym objawy cery trądzikowej. Brak prawidłowego i DOKŁADNEGO oczyszczania prowadzi w prosty sposób do powstawania wągrów i zaskórników.



W mojej łazience gliceryna jest obecna zawsze- wzbogacam nią hydrolaty, by wykazywały właściwości nawilżające, dodaję do maseczek czy innych kosmetyków DIY. Fantastycznie sprawdza się nałożona na dłonie pod treściwe masło w formie kuracji. Niejednokrotnie ratuje mnie w trakcie kataru, gdy nic nie pomaga na podrażnioną skórę na nosie i policzkach (gliceryna jako jedna z niewielu substancji nie podrażnia tkliwej skóry, za to skutecznie pomaga hamować powstawanie "suchych skórek" będących następstwem pocierania nosa chusteczką). Nie tak dawno wspominałam Wam, że bardzo dobrze sprawdza się u mnie metoda nawilżającego (humektantowego) podkładu pod oleje stosowane na włosy- stosowanie czystego humektantu pod olej przynosi u mnie dużo lepsze rezultaty niż zastosowanie maski/odżywki do włosów z dodatkiem gliceryny (stężenie ma znaczenie!). Pierwsze próby nakładania humektantu pod olej zakończyły się falstartem - żel aloesowy Equilibra stosowany pod oleje przy włosach zniszczonych, suchych i wysokoporowatych dawało - w mojej ówczesnej opinii- nieprzewidywalny efekt. Raz włosy były zachwycające, innym razem jakby trafił w nie piorun. Wtedy jeszcze nie znałam tajników pielęgnacji wg PEH i nie potrafiłam zrozumieć, co "mówią" do mnie moje włosy. 

Swoją drogą świetny post o tym "co mówią Twoje włosy" opublikowały Dziewczyny z SophieCzerymoja! Jeśli nie umiecie zrozumieć, czego Waszym włosom potrzeba, koniecznie zerknijcie!

Kolejne nieśmiałe próby nakładania humektantowego podkładu pod olej na włosy trwały przy okazji... stosowania serum silnie nawilżającego Clochee. Serum to jest genialne w swojej prostocie i szczerze je Wam polecam - to kompleks humektantów, którego zadaniem jest właśnie mocne nawilżenie skóry. Aplikując serum na twarz, przy okazji postanowiłam zaaplikować także na włosy. Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania, włosy po 2-3 zastosowaniach stały się znacznie bardziej śliskie i lśniące, jednocześnie nie strączkowały się i nie były przyklapnięte. I chociaż bardzo kocham swoje włosy, to jednak żal było mi serum Clochee stosować na nie, ponieważ znikało bardzo, ale to bardzo szybko a na mojej twarzy spisywało się równie świetnie. Postanowiłam więc spróbować z innym kosmetykiem i na pierwszy "ogień" poszedł czysty kwas hialuronowy od Mydlasie. Efekt był równie fenomenalny a cena kosmetyku znacznie bardziej przystępna. Niestety kwas hialuronowy Mydlasie szybko się skończył, ponieważ na moje długie włosy zużywałam spore ilości kosmetyku. Z braku innego humektantu pod ręką, sięgnęłam po glicerynę, ponieważ jak wspomniałam wcześniej, zawsze jest obecna w moich zasobach kosmetycznych. Początkowo obawiałam się jej lepkiej konsystencji, czy aby na pewno uda mi się domyć włosy? Próbowałam rozcieńczać ją z wodą jednak wtedy robiła się płynna niczym woda i jej aplikacja na włosy była utrapieniem. Zaryzykowałam więc i nałożyłam glicerynę na włosy bez zbędnego kombinowania!


Efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania - włosy wciąż są niesamowicie gładkie, lśniące, nie puszą się ani nie strączkują! Gliceryna jako podkład pod olej (aktualnie sięgałam po oliwkę dla dzieci Anthyllis Baby i bardzo odpowiada moim włosom- jest na bazie oleju sojowego, więc chyba powinnam wypróbować czysty olej sojowy na włosy. Niestety, oliwka już się skończyła, dlatego postanowiłam powrócić do oleju, który kiedyś bardzo lubiłam - makadamia! A że każda firma jaką wypróbowałam miała innej jakości olej makadamia, to tym razem postanowiłam wypróbować propozycję kolejnej firmy i tak zaopatrzyłam się w olej makadamia od Mydlasie! Z pewnością napiszę Wam o tym oleju coś więcej niebawem) sprawdziła się wzorowo a w dodatku nie ma problemu z jej dostępnością - można ją kupić w każdej aptece! Za powyższe opakowanie (100g) zapłaciłam ok. 8 zł. więc jest to wersja przystępna dla kieszeni i z pewnością warto wypróbować tę metodę u siebie!

II. Połączenie L-cysteiny z biofermentem z alg


O obu półproduktach miałam już przyjemność Wam opowiadać- L-cysteinę (zakupioną na zrobsobiekrem.pl) nazywam "naturalnym Olaplexem" ponieważ nadbudowuje się we włosie, dostarczając mu tym samym mostków dwusiarczkowych. Ten aminokwas (w równowadze PEH zaliczany do grupy "protein") rozpuszczam najpierw w masce do włosów a następnie aplikuję ją po ich umyciu na kilkanaście minut. Efekty są widoczne po pierwszym użyciu, włosy stają się bardziej mięsiste, mocniejsze, jakby "grubsze" w dotyku. 


Natomiast bioferment z alg postanowiłam wypróbować w opozycji do mojego ulubieńca do zabezpieczania końcówek włosów, biofermentu z bambusa (oba zakupione na ecospa.pl). Okazał się on całkowicie odmiennym surowcem, nie sprawdził się jako kosmetyk do zabezpieczania końcówek za to zdecydowanie mocniej niż bambus wygładzał i zmiękczał włosy po umyciu, gdy dodawałam go do odżywki.


W ogóle muszę Wam przyznać, że biofermenty (ogólnie, nie tylko z bambusa i z alg) stają się coraz bardziej doceniane w pielęgnacji. Oczywiście trend ten przybywa do nas z Azji, ale wstępne badania pokazują, że biofermenty wykazują dużo lepszą skuteczność niż ekstrakty przed poddaniem surowca fermentacji. Niedawno miałam przyjemność uczestniczyć w dermokonsultacjach firmy Orientana (relację zdam Wam oczywiście na blogu) i przyznam, że mocno zainteresowała mnie Bio maska-esencja z żeń-szeniem koreańskim właśnie w postaci fermentowanej. Ogólnie Orientana bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie gamą swoich kosmetyków - cieszę się, że wzięłam udział w dermokonsultacjach, ponieważ Pani Dermokonsultantka przybliżyła mi ideę marki, wyjaśniła jaki cel przyświecał przy powstaniu kolejnych produktów a także ich konsystencje oraz substancje aktywne. Móc dotknąć kosmetyk i przekonać się o jego formule to jednak znacznie więcej, niż suche czytanie składu INCI. Dzięki temu spotkaniu zainteresowałam się pewnymi kosmetykami i tym z Was, które chcą łączyć cechy pielęgnacji koreańskiej (tudzież azjatyckiej) z poprawnością składów INCI stosowanych preparatów powinny zwrócić uwagę na ofertę Orientana, ponieważ znajduje się w niej wiele preparatów o konsystencjach wodnistych i żelowych, idealnie wkomponujących się w wieloetapową pielęgnację. Zresztą szczegóły z tego Wydarzenia przedstawię Wam niebawem!


Wróćmy jednak do tematu tej notki - z L-cysteiną mam jeden, drobny ale istotny szkopuł. Po jej zmyciu włosy są odrobinę szorstkie i mają tendencję do puszenia. Efekt ten mija po pierwszym umyciu a uczucie silniejszych i bardziej sprężystych włosów utrzymuje się znacznie dłużej, dlatego nie zawracam sobie znacznie nim głowy. Jedynie muszę pamiętać, by nie zastosować L-cysteiny przed ważnymi spotkaniami by mieć pewność, że nie muszę kontrolować fryzury. Natomiast bioferment z alg ma całkowicie odmienne działanie - świetnie wygładza włosy ale na moich łatwych do obciążenia często powodował "przyklap" i utratę objętości. Postanowiłam więc sprawdzić, co się wydarzy, jeśli połączę te dwie przeciwstawne substancje. Spodziewałam się kombo i tragedii na włosach w postaci oklapniętej fryzury u nasady i spuszonych końcach a jednak efekt niesamowicie pozytywnie mnie zaskoczył!

Włosy były przyjemnie gładkie, lśniące, miękkie. Znacznie łatwiej było mi je rozczesać- szczotka sunęła po włosach niczym po masełku! Efekt sztywności włosów i ich spuszenia był całkowicie wyeliminowany! Jednocześnie włosy wcale nie straciły na objętości, wciąż pozostawały sprężyste i nie strączkowały się. Nie straciły także szybko świeżości jak zdarzało się to po przedobrzeniu z samym biofermentem z alg.


A Wy bez jakich półproduktów nie możecie obejść się w pielęgnacji włosów? Polećcie jakieś swoje hity, chętnie przyjrzę im się bliżej! Jakie oleje sprawdzają się w pielęgnacji Waszych włosów? Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii!

Pozdrawiam serdecznie!
[483.] Zestaw do solnego peelingu z nutą cytrusową od Mydlasie- zrób go sama!

[483.] Zestaw do solnego peelingu z nutą cytrusową od Mydlasie- zrób go sama!


Lubicie samodzielnie wykonywać kosmetyki? A może chciałybyście, ale nie wiecie jak zacząć? Zatem dziś pokażę Wam zestaw do samodzielnego przygotowania peelingu ze sklepu Mydlasie.pl - jest to nowy sklep z półproduktami i postanowiłam sprawdzić, co też ciekawego mają w ofercie. Oprócz zestawu do wykonania peelingu, zdecydowałam się także na olej makadamia (dla przypomnienia pokażę Wam, ja oleje makadamia różnych firm potrafią różnić się od siebie: LINK) oraz kwas hialuronowy- ostatnio przeżywam zachwyt prostotą i uniwersalnością działania 100% humektantowych kosmetyków.

Wróćmy jednak do bohatera dzisiejszej notki- być może niektórym z Was wydaje się, że robienie samodzielnie kosmetyku jest pewnego rodzaju sztuką. I owszem, nie mogę temu zaprzeczyć, ponieważ testowanie kolejnych surowców i efektów, jakie dają na skórze wymaga wprawy oraz doświadczenia, jednak nie od razu Kraków zbudowano! Każdy jakoś zaczynał i zanim skoczycie na głęboką wodę w poszukiwaniu idealnych konsystencji kosmetyków emulsyjnych, spróbujcie zrobić coś, co nie wymaga dużej wprawy ani umiejętności. Do takiego rodzaju kosmetyków mogę właśnie zaliczyć peelingi do ciała.

Peeling, którego przygotowanie zaprezentuję Wam krok po kroku jest kosmetykiem, który określiłabym jako surowy- znajdziemy w nim sól, oleje i masło. Zero emulgatorów, konserwantów, łączenia faz, pilnowania temperatury. Nie jest to kosmetyk wymagający szczególnej obróbki co czyni go możliwie najbardziej naturalnym jak się tylko da! 


Zestaw składa się ze szklanego pojemnika wraz z etykietą, w którym będziemy przechowywać peeling, masła shea, olejów: kokosowego, słodkich migdałów i awokado oraz soli himalajskiej. Do zestawu dołączona jest także drewniana szpatułka umożliwiająca dokładne wymieszanie kosmetyku oraz instrukcja.


Pierwszym krokiem jest przesypanie soli do naczynia, w którym jest wykonywany peeling- w tym celu możecie użyć od razu dołączonego do zestawu słoika. Osobiście zdecydowałam się na większe naczynie, żeby łatwiej mi było zaprezentować Wam półprodukty.

Następnie do soli dodajemy olej ze słodkich migdałów oraz olej awokado:


 Po dodaniu olejów mieszamy peeling i zaczynamy uzyskiwać pożądaną konsystencję- sól delikatnie zaczyna się sklejać w grudki, wciąż jest jednak sypka. Strukturą przypomina mokry piach:


Peeling odstawiamy i przygotowujemy się do roztopienia masła shea i oleju kokosowego- w temperaturze pokojowej mają postać stałą, dlatego żeby wprowadzić je do peelingu, musimy je podgrzać. Można to zrobić poprzez położenie opakować bezpośrednio na grzejniku, lub przygotowując kąpiel wodną.



Kąpiel wodna wydaje się być czymś bardziej skomplikowanym, dlatego chcę Wam pokazać, na czym ona polega. Nie jest to jednak nic trudnego- olej i masło (w oryginalnych opakowaniach lub po przelaniu do innych naczyń, jak ja zrobiłam) umieszczamy w naczyniu z ciepłą wodą i czekamy aż się rozpuszczą.


 Po rozpuszczeniu przelewamy do wcześniej wykonanej mieszanki soli z olejami:


Ponownie należy wymieszać peeling, by olej kokosowy i masło shea równomiernie rozproszyły się w kosmetyku:



Ostatnim krokiem jest dodanie olejku eterycznego- miejcie na uwadze, że olejki eteryczne ulatniają się w temperaturze powyżej 40 stopni Celsjusza. Mimo, że do mieszanki soli z olejami były dodawane kolejne masło i olej w wyższej temperaturze, to całkiem szybko ona maleje w kontakcie z chłodną masą i już po dotyku dłoniom same zauważycie, że kosmetyk nie jest gorący. 

Producent zaleca, by olejek dodać porcjami, ponieważ posiada intensywny zapach- dozując go możemy dopasować intensywność aromatu do własnych upodobań. Osobiście lubię bergamotkę, dlatego zdecydowałam się na dodanie pełnej porcji.


Peeling gotowy! Nie pozostaje nic innego jak przełożyć do oryginalnego opakowania oraz opisać- pamiętajcie zwłaszcza o dacie ważności!


A jakie są moje odczucia względem tego produktu?

Przede wszystkim dobrze złuszcza martwe komórki naskórka oraz mocno nawilża skórę pozostawiając na niej ochronny film, dzięki któremu nie ma potrzeby dodatkowo sięgać po balsam do ciała. Kosmetyk jest bardzo wydajny i powyższe opakowanie (ok. 400 g) wystarczy z pewnością na długi czas! 

Cena: 27 zł


Osobiście uważam, że własnoręcznie wykonany kosmetyk może być dużo lepszym prezentem niż ten kupiony za niemałą kwotę. Przede wszystkim pokazujemy obdarowywanej osobie, że poświęciliśmy tę odrobinę czasu, by wykonać kosmetyk samodzielnie. W dodatku możemy też swobodnie zaszaleć z dodaniem czegoś od siebie- np. odrobiny cynamonu by peeling działał antycellulitowo oraz nadawał kosmetykowi świąteczną nutę zapachową! Możemy także stworzyć samodzielnie etykietę czy zabawny napis- ogranicza nas jedynie wyobraźnia.


A Wy wykonujecie samodzielnie kosmetyki? Z jakich jesteście najbardziej dumne? Może podzielicie się przepisem?

Pozdrawiam serdecznie!

[364.] Przepis na płyn micelarny własnej roboty

[364.] Przepis na płyn micelarny własnej roboty


Pamiętacie wpis o tym, że płyny micelarne to kosmetyki tylko do demakijażu (KLIK)? Jednak są niesamowicie istotne w codziennej pielęgnacji. Jeśli nosicie na co dzień makijaż, oczyszczanie skóry musi być dwuetapowe (KLIK)!

Gdy spojrzymy pod tym kątem na płyny micelarne można stwierdzić, że szkoda przepłacać za kosmetyk służący tylko do zmywania makijażu. Dlatego też wiele osób sięga po oleje, które również skutecznie rozpuszczają kosmetyki kolorowe, ale zostawiają tłustą powłokę na twarzy. Często gdy dostaną się do oczu, powodują chwilowe zamglenie. 

Dlatego jeśli nie uśmiecha się Wam wydawanie majątku na płyn micelarny ani walka z olejami, opiszę Wam, jak samemu zrobić płyn do demakijażu! 


Co będzie nam potrzebne:
- korzeń mydlnicy,
- olej,
- woda.

Zaczynamy od korzenia mydlnicy- 2 łyżki zalewamy 0,5 litra zimnej wody i podgrzewamy aż do zagotowania. Odczekać do ostygnięcia naparu i dopiero wtedy odcedzić zmielony korzeń. Dodać pół szklanki oleju, zmieszać blenderem i gotowe!

Jaki olej użyć?
Odradzam oleje "schnące" o lekkich konsystencjach- nie zmywają dobrze kosmetyków. W tej grupie znajdują się np. olej ze słodkich migdałów, słonecznikowy, makadamia, z pestek arbuza.

Najlepiej spisują się oleje "półschnące", ponieważ dobrze zmywają makijaż i nie pozostawiają tłustej warstwy, np. pestki winogron, pestki moreli, nasiona pietruszki, sezamowy, z ostropestu.

Oleje "schnące" najlepiej zmywają makijaż, jednak lubią pozostawić lekki film na skórze, dlatego zalecam je dla osób o cerze suchej. Wśród tych olejów znajdują się m. in.: lniany, wiesiołek, oliwa z oliwek.


Płyn stosujemy nie tylko do zmycia podkładu czy kremu BB ale również do demakijażu okolic oka- zmywa nawet wodoodporny eyeliner oraz tusz do rzęs! Może nie jest aż tak szybki w działaniu jak micele Sylveco, jednak jest tak samo łagodny dla skóry i oczu. Wystarczy potrzymać płatek kosmetyczny nasączony płynem przy oku odrobinę dłużej. Właściwości myjące tego płynu wynikają z saponin zawartych w mydlnicy oraz oleju, który rozpuści nawet wodoodporne formuły kosmetyków.

Jedynym minusem tego płynu jest jego zapach- powiem szczerze: śmierdzi! Jeśli będzie Wam ciężko przemóc się do tego specyficznego aromatu, wybierzcie olej rafinowany zamiast zimnotłoczonego. Jeśli zależy Wam bardziej na właściwościach pielęgnacyjnych: zimnotłoczony i wstrzymajcie oddech =)

Po zastosowaniu skóra jest oczyszczona, odświeżona i gotowa na dalsze zabiegi oczyszczające. Płyn nie pozostawia klejącej czy tłustej warstwy na skórze.


A Wy czym zmywacie makijaż? Spróbujecie wykonać ten micel? Jestem bardzo ciekawa Waszej opinii!

Pozdrawiam,
Copyright © 2018 kosmetologia-naturalnie.pl