[460.] Dwie propozycje makijażu z odrobiną butelkowej zieleni!

[460.] Dwie propozycje makijażu z odrobiną butelkowej zieleni!

W mojej kosmetyczce znalazło się troszkę nowości, dlatego postanowiłam Wam pokazać dwa makijaże z użyciem nowych kosmetyków- pierwszy jest banalnie prosty, drugi mocniejszy i ciut bardziej skomplikowany. Chociaż do mistrzyń makijażu jest mi daleko, wykonałam też krótkie tutoriale- a nóż któraś z Was postanowi odtworzyć makijaż i zdjęcia okażą się pomocne!

Pierwszy makijaż miałyście okazję zobaczyć już podczas wpisu Oswajamy Minerały!- który dotyczył stosowania i aplikacji podkładów mineralnych w formie sypkiej. To prosty a efektowny makijaż- najbardziej lubię w nim to, że mogę przemycić do makijażu oka szalone, czasem odważne czy papuzie kolory, bez przesadnego efektu. Wystarczy, że cały makijaż oka pozostanie w stonowanej tonacji a element kolorystyczny umieścimy na dolnej powiece:


1. Na całą górną powiekę nałożyłam podkład a załamanie i dolną powiekę zaznaczyłam brązowym cieniem.
2. Intensyfikuję cień w załamaniu powieki, dokładając jego kolejną warstwę.
3. Rysuję kreskę eyelinerem, tuszuję rzęsy a na dolną powiekę nakładam kolorowy cień.

  
Ten piękny, butelkowy odcień zieleni to cień w kredce marki Felicea nr 56- produkt ma kremową konsystencję, co znacznie ułatwia jego aplikację zarówno przy pomocy pędzelka jak i bezpośrednio na powiekę. Na ten cień w kredce zwróciłam uwagę ze względu na ciekawy kolor- faktycznie zielenie pasują rudzielcom!

Jako eyelinera, użyłam ulubionego Boho Green Makeup. Natomiast najbardziej uniwersalnym kosmetykiem tego makijażu jest cień Chococholic nr 015 od Ecolore- z jego pomocą wykonałam cieniowanie powieki, ale też wyrysowałam brwi i wykonturowałam policzki!


Natomiast drugi makijaż jest już w wersji wieczorowej- chciałam postawić na turkusowo-czarne smoky eye, ale poniosła mnie fantazja i wykonałam niewielkie zdobienie z pomocą eyelinera. Przy takim mocnym makijażu cień w kredce od Felicea bardzo dobrze się spisuje, nie rozmazuje się ani nie znika. Sam odcień zieleni uważam za bardzo elegancki- nie jest przesadzony ani krzykliwy a z jego pomocą jesteśmy wstanie ciekawie urozmaicić efekt końcowy.



1. Chcąc, by makijaż był precyzyjny, rysuję kredką linię granicy cieni.
2. Nakładam kredkę na zewnętrzną część powieki i rozcieram palcem po czym nakładam na nią czarny cień i rozcieram jego granicę z użyciem brązu.
3. Dolną powiekę także podkreślam przy pomocy brązu i czerni.
4. W wewnętrznym kąciku nakładam butelkową zieleń, dodaję kreskę eyelinerem, obrysowuję linię wodną kredką oraz tuszuję rzęsy.


Jeśli planuję wykonać smoky eye, zaczynam właśnie od makijażu oka a dopiero następnie przechodzę do makijażu twarzy. W obu makijażach użyłam bazy Neve Cosmetics w wersji rozświetlającej oraz podkładu Ecolore, które są moimi ulubieńcami od dłuższego czasu! Konturowanie twarzy oraz podkreślenie brwi także wykonałam przy pomocy cienia "Chococholic" nr 015 z Ecolore a jako rozświetlacza użyłam nowości- Earthnicity!


Chociaż producent deklaruje produkt jako puder wykończeniowy, mi bardzo spodobał się w wersji rozświetlacza - daje wyraźny ale nieprzesadzony efekt jeśli zdarzy się, że nałożę zbyt dużo produktu, nie tworzy plam i bez trudu się rozciera. Po aplikacji na twarzy nie widać żadnych drobinek a efekt tafli. Jeśli chcę spotęgować jego działanie np. wykonując zdjęcia, nanoszę go najpierw zwilżoną gąbeczką a dopiero potem intensyfikuję efekt pędzlem.

Natomiast przy tak mocnym makijażu oka usta powinny zostać stonowane- i w przypadku drugiego makijażu postawiłam na neutralny odcień pomadki- Felicea w odcieniu 24 "Szary Róż"


Kolor ten pięknie dopełnia całość makijażu! Pomadka ma satynowe wykończenie, nie posiada brokatowych drobinek i prezentuje się bardzo elegancko. Na targach EkoCuda dowiedziałam się od przedstawicielki marki, że jest to ich najbardziej popularny kolor pomadki i ja również jestem nim oczarowana!

Natomiast jeśli wolicie matowe wykończenia pomadek, to koniecznie sprawdźcie, jak wyglądają na ustach konturówki od Felicea!



Jestem ciekawa, czy znacie te produkty i jak spisują się one u Was? A może zainteresowałam Was którymś?

Pozdrawiam serdecznie!

[459.] "Naturalny SLS": Sodium Coco- Sulfate

[459.] "Naturalny SLS": Sodium Coco- Sulfate


Sodium Coco-Sulfate (SCS) został nazwany "naturalnym SLSem"- dziś chciałabym Wam opowiedzieć o nim troszkę więcej. Przede wszystkim, dlaczego nazywany jest w powyższy sposób i czy jest to negatywne czy pozytywne określenie? W jaki sposób działa na skórę i dlaczego wykorzystywany jest w kosmetykach?

Pamiętacie post, w którym pokazywałam Wam bardzo dużo kosmetyków zakupionych na Ukrainie? Wśród nich znalazło się dość dużo produktów z SCS- postanowiłam więc tak ułożyć plan pielęgnacji, by przez kilka tygodni sięgać po produkty do mycia ciała i szampony właśnie z SCS. Odkąd stosuję naturalne kosmetyki zdarzało mi się sięgać po produkty z SCS, nigdy jednak nie było to systematyczne stosowanie i po zużyciu opakowania, wracałam do produktów bez tychże środków myjących. Stosowanie produktów z SCS ciągiem dało ciekawe efekty i o tym również Wam opowiem.

Zacznijmy od początku- Sodium Coco-Sulfate to środek myjący a dokładnie anionowy związek powierzchniowo-czynny. Bardzo istotne jest to, iż jest "anionowy"- oznacza to, że posiada ładunek i może wchodzić w pewne interakcje z innymi związkami. Oprócz anionowych środków powierzchniowo czynnych wyróżnia się także niejonowe (czyli nie posiadające ładunku) oraz amfoteryczne (mogące przyjmować właściwości anionowych jak i kationowych środków powierzchniowo-czynnych, w zależności od pH preparatu, w jakim się znajdują). 

Bardzo uogólniając, można przyjąć, że anionowe środki powierzchniowo-czynne (do których należą SLS i SLES, o których wiadomo, że należy unikać w kosmetykach, ale także SCS) są mocnymi środkami myjącymi i mogą doprowadzać do podrażnień, natomiast amfoteryczne i niejonowe są delikatne oraz bezpieczne. Oczywiście wśród środków anionowych jest kilka wyjątków, które są niemal tak delikatne jak niejonowe glukozydy czy amfoteryczna betaina kokamidopropylowa i jeśli chcecie zgłębić ten temat bardziej, odsyłam do wpisu o porównaniu środków powierzchniowo-czynnych stosowanych w kosmetykach.

Jednak w badaniu, na którym się opierałam pisząc powyższy post, nie było wzmianki o SCS a jest to bardzo częsty składnik kosmetyków myjących, zwłaszcza szamponów (i to nie bez powodu!). Z pomocą p. Tomasza Bujaka (któremu z tego miejsca serdecznie dziękuję!) udało mi się zgłębić temat!

Tak na prawdę SCS to niejednorodna substancja myjąca- możemy ją sobie wyobrazić jako mieszankę różnych substancji, z czego aż 70% może być SLSem! Dlaczego? Zarówno SCS jak i SLS jest pozyskiwany w bardzo podobny sposób, obie substancje pochodzą z oleju kokosowego, jedyną różnicą jest to, że SLS pozyskiwany jest z samego kwasu laurynowego (jeden z kwasów tłuszczowych frakcji olejowej kokosa) a SCS z całej tej frakcji, w skład której oprócz kwasu laurynowego, wchodzą jeszcze: mirystynowy, palmitynowy, kaprylowy, kapronowy, stearynowy, oleinowy, linolowy. Kwas laurynowy stanowi około 70% oleju kokosowego, dlatego podczas produkcji tworzy się SLS i kilka innych substancji, które łącznie nazywa się SCS. Rozumiecie więc, dlaczego określenie "naturalny SLS" jest tak bardzo trafne...

SLS wykazuje właściwości silnie drażniące skórę, podejrzewam więc, że SCS jest równie silną substancją myjącą, chociaż nie aż w takim stopniu. Uważam, że różnica pomiędzy potencjałem drażniącym obu substancji jest niewielka ale na korzyść SCS. 

Dlaczego więc SCS jest tak chętnie wykorzystywany w kosmetykach naturalnych?
- jest surowcem tanim, chociaż nie aż tak jak SLS ze względu na tę marketingową "naturalność"- mimo to, jest i tak tańszy niż inne anionowe związki powierzchniowo-czynne,
- jest dopuszczony przez Ecocert- zarówno SCS jak i SLS są biodegradowalne i pozyskiwane z naturalnych surowców. Odmienna sytuacja tyczy się SLES, ale o tym opowiem Wam innym razem,
- bardzo łatwo daje się zagęścić przy pomocy soli- ta właściwość dotyczy większości anionowych środków myjących, ale nie wszystkich. Dlatego bardzo często w składzie produktu oprócz SCS znajdziemy sól. Jest ona dodawana w niewielkiej ilości i już wtedy jest w stanie zagęścić kosmetyk, jednak może dodatkowo potęgować działanie wysuszające skórę zwłaszcza, jeśli produkt jest stosowany systematycznie,
- anionowe związki powierzchniowo-czynne umożliwiają stworzenie szamponów ułatwiających rozczesywanie. Jak?

Wyżej wspomniałam Wam, że anionowe związki powierzchniowo-czynne mogą wchodzić w pewne interakcje. Dokładnie tworzą kompleksy w połączeniu z kationowymi związkami powierzchniowo-czynnymi. Chociaż ich nazwa brzmi podobnie, są to gumy i wykazują całkiem odmienne działanie- nie mają właściwości myjących, działają wygładzająco, antystatyczne. Ułatwiają rozczesywanie włosów, sprawiają, że skóra staje się przyjemnie gładka. Same gumy są w stanie znacznie wygładzić włosy, jednak kompleks wytworzony w połączeniu związków anionowych i kationowych daje nieporównywalnie lepsze efekty w ułatwianiu rozczesania włosów.


To właśnie te kompleksy sprawiają, że włosy już podczas mycia są bardziej śliskie i sypkie a nie jak błędnie sądzi wiele osób- silikony. One delikatnie potęgują ten efekt, jednak nie mają aż tak wielkiego znaczenia, jakie często im się przypisuje- szampon bez silikonów, ale za to z anionowymi i kationowymi substancjami powierzchniowo-czynnymi umożliwi bezproblemowe rozczesanie włosów nawet bez użycia odżywki. 

A jak wygląda sytuacja z szamponami, które nie mają anionowych substancji powierzchniowo-czynnych a tylko kationowe oraz niejonowe i/lub amfoteryczne? W tej sytuacji nie dojdzie do powstania kompleksów i na właściwości wygładzające odpowiadają tylko kationowe środki powierzchniowo-czynne. Jednak żeby dały zadowalający i widoczny efekt, trzeba zastosować je w większej ilości. I dlatego w takich szamponach może się zdarzyć, że wytrąca się guma (ot, z opakowania szamponu wycieka galaretka zamiast kosmetyku)- w kosmetykach naturalnych nie powinno się stosować sztucznych stabilizatorów, które uniemożliwiłyby wytrącanie się tej gumy i nieodpowiednie przechowywanie produktu (np. w niskiej temperaturze) doprowadza do jej wytrącenia. Nie jest to niczym niepoprawnym i produkt nie traci swoich właściwości, dlatego wystarczy wstrząsnąć butelkę przed użyciem, by guma z powrotem roztworzyła się w szamponie. 

W preparatach do ciała obserwujemy podobną zależność- tuż po zastosowaniu żelu z anionowymi i kationowymi środkami powierzchniowo-czynnymi skóra jest bardziej gładka i miękka, jednak jako żywa tkanka szybciej reaguje na nieodpowiadające jej substancje niż ma to miejsce w przypadku włosów.


A jak minęło moje doświadczenie z SCS? 
Od kilku tygodni stosowałam szampony i żele z tym składnikiem. Szampony: "Arctic Rose" Natura Siberica z serii Blanche a następnie (aż do teraz) ukraińską Niveę Pure&Natural. Pierwszym żelem z SCS był Melica Organic BlackBerry a aktualnie Yaka z rumiankiem (oba przywienione z Ukrainy).

Początkowo doświadczenie przebiegało pomyślnie i skóra dobrze znosiła SCS. Niestety, już po dwóch tygodniach zaczęłam obserwować lekkie swędzenie. Efekt ten pogłębiał się i po tych kilku tygodniach zauważyłam:
- większą suchość skóry- częściej sięgam po balsamy do ciała, zużywam ich więcej a także wchłaniają się bardzo szybko. Od początku wakacji jestem w posiadaniu balsamu odżywczego Resibo i na jego przykładzie zauważyłam, jak skóra się zmieniła- przed rozpoczęciem doświadczenia mogłam stosować ten balsam tylko na wieczór, ponieważ pozostawiał na skórze nietłusty, ale treściwy film. Aktualnie skóra niemal go wypija i mogę stosować go nawet na dzień bez obaw o ubrudzenie ubrań. Cieszę się, że mam ten balsam, bo ten produkt mocno odżywia skórę i znacznie łagodzi po SCS. Gdy po niego nie sięgam, skóra staje się szorstka, pojawia się drobnopłatkowe złuszczanie na łydkach- natomiast przed rozpoczęciem doświadczenia, po balsam sięgałam okazjonalnie, bardziej z poczucia, że trzeba zrobić coś dobrego w ramach pielęgnacji niż faktycznej potrzeby, że skóra jest sucha czy źle wygląda.


- Gorsze gojenie się zadrapań- jako kocia-mama często jestem podrapana (a jakże ;)) i stosując żele bez anionowych substancji powierzchniowo-czynnych nawet nie myślę o tych drobnych niedoskonałościach. Po tych kilku tygodniach z SCS zadrapania dużo gorzej się goją, łuszczą się, są bardziej suche. Tak długie gojenie zwłaszcza w połączeniu z upalną pogodą przyczyniło się do powstania przebarwień mimo aplikacji kremu z filtrem- dlatego też przypominam, że odradzam wykonywanie zabiegów z kwasami latem nawet tych bardzo delikatnych!
- Brak uczucia gładkości i nawilżenia skóry po wyjściu z kąpieli.


Natomiast włosy dłużej trzymały fason- aż do zużycia 3/4 opakowania szamponu Natura Siberica, którym nawet się zachwycałam i pisałam Wam w ulubieńcach. Wykańczanie szamponu wiązało się z pojawieniem swędzenia skóry głowy a odkąd kontynuuję doświadczenie z szamponem Nivea, znacznie się nasiliło. 

Ponadto włosy faktycznie dużo łatwiej rozczesać: już podczas mycia są gładkie i nie plątają się, szczotka wchodzi w nie jak w masełko. Chociaż nie mam problemu z rozczesywaniem włosów, zdecydowanie widzę różnicę pomiędzy swoim ulubionym szamponem odżywczym Vianek (bez anionowych środków powierzchniowo-czynnych) a tymi szamponami z SCS. Efekt ten jednak jest tylko chwilowy i ułatwia rozczesywanie włosów tuż po umyciu- wbrew temu, co mogłabym oczekiwać, włosy nie są bardziej wygładzone ani dociążone po wyschnięciu. W tej kwestii lepiej spisuje się Vianek, ponieważ (podejrzewam, bo nie znam receptur Natur Siberica ani Nivea ;)) ma większą ilość gum które bardzo dobrze wygładzają włos. Wybierając pomiędzy ułatwionym rozczesaniem a wizualnym efektem końcowym wolę to drugie- po szamponach z SCS włosy są bardziej spuszone a w porównaniu do początków doświadczenia, stały się bardziej suche. Staram się ratować je olejami i olejuję je przed każdym myciem- wcześniej tak częste olejowanie doprowadzało do przyklapu włosów więc zazwyczaj olejowałam co 2-gie mycie. 

Intensyfikacji uległa także częstotliwość mycia włosów- przed rozpoczęciem doświadczenia myłam włosy co 3-4 dni, przy czym wcale nie wyglądały na przetłuszczone. Aktualnie myję włosy co 2-3 dni i wyraźnie widać, że są nieświeże. Efekt ten nie nastąpił nagle po zmianie szamponu, nasilał się powoli i stopniowo.

Od tygodnia obserwuję także wzmożone wypadanie włosów- i tutaj jeszcze się waham, czy jest to związane z SCS czy może nadchodzącą jesienią, kiedy u każdego z nas włosy zaczynają wypadać. Mam nadzieję, że to drugie i że nie doprowadziłam aż do takiego osłabienia cebulek...

Reasumując- stosować, czy nie stosować? Wszystko oczywiście zależy od kondycji naszej skóry- zwłaszcza niektóre skalpy preferują mocniejsze oczyszczanie. Moje subiektywne odczucia przekonują mnie, że nie będę już sięgać po produkty z SCS jedno po drugim pod rząd, jeśli kupię coś z tą substancją, będę stosowała zamiennie lub po wykończeniu całego opakowania, wrócę do delikatniejszych produktów. Ciężko całkowicie rezygnować z SCS, ponieważ jest on w wielu kosmetykach naturalnych, głównie szamponach. Ten artykuł nie miał na celu nikogo wystraszyć- miał po prostu zwiększyć Waszą świadomość i czujność =)


Koniecznie dajcie mi znać, czy ten wpis był dla Was pomocny, czy był zrozumiały? Jeśli coś pozostało niejasne albo czujecie niedosyt, koniecznie piszcie w komentarzach!

A po studiach myślałam, że jak umiem przeanalizować skład INCI to kosmetyki nie mają dla mnie tajemnic. Jakże się myliłam! Czuję, że wciąż się uczę i dostrzegam dopiero wierzchołek góry lodowej. Trzymajcie za mnie kciuki! =D

Pozdrawiam,


[458.] Oswajamy minerały!- poradnik oraz recenzja podkładu Earthnicity Minerals

[458.] Oswajamy minerały!- poradnik oraz recenzja podkładu Earthnicity Minerals

Zmiana podkładu- z drogeryjnego na mineralny- był krokiem milowym w mojej pielęgnacji, który umożliwił mi zażegnanie trądziku. Ówcześnie, mimo stosowania naturalnych kosmetyków cera wciąż nie domagała- zmiany trądzikowe pojawiały się w znacznie mniejszej ilości, jednak wciąż były widoczne i na tyle wyniosłe, że odznaczały się nawet spod najbardziej kryjącego podkładu. Już po kilku użyciach mineralnego podkładu cera miała się lepiej a po miesiącu mogłam śmiało stwierdzić, że stan cery znacznie się poprawił. Nie minął kolejny miesiąc a ja mogłam odstawić punktowo stosowane oleje (drzewo herbaciane, pachnotka, tamanu), zrezygnować z zielonej glinki na rzecz delikatniejszych. 

Efekt ten spowodowany był faktem, że zdecydowana większość (niemal mogłabym zaryzykować stwierdzenie, że wszystkie) drogeryjnych i aptecznych fluidów jest napakowana substancjami działającymi komedogennie (czyli zapychająco, np. silikony lub oleje mineralne) a także substancjami aknegennymi (czyli zaostrzającymi zmiany trądzikowe przy czym wcale nie są to substancje, które mogłybyście uznać za "zapychające"- poprzez drażnienie skóry przyczyniają się do aktywacji pracy gruczołów łojowych co objawia się zaostrzeniem niedoskonałości. Do tej grupy zaliczamy np. etanol, SLS, substancje naruszające barierę hydrolipidową skóry jak np. glikol propylenowy czy Disodium EDTA czy substancje oksyetylenowane, np. polisorbat, ceteareth, PEG i PPG oraz inne). 

Substancje aknegenne i komedogenne- czego unikać, by pozbyć się trądziku?


Wiele osób ma obawy w związku ze zmianą formuły kosmetyku: fluidy są płynne i intuicyjnie wiemy, jak je nakładać- nie tylko palcami, ale - na wzór tutoriali- także przy pomocy gąbeczki czy pędzla. Obawę budzi trwałość produktu- czy nie spłynie? Czy nie okaże się zbyt lekki? Czy nie zacznę się błyszczeć? Czy nie podkreśli niedoskonałości? 

Warto już od samego początku powiedzieć, że podkład mineralny jeśli jest prawidłowo nałożony, odznacza się tak samo dobrą a nawet lepszą trwałością niż fluid. Zacznijmy więc od tego, jak taki podkład nałożyć- podstawą jest dobry pędzel!

I tutaj mamy do wyboru dwa modele: płasko ścięty Flat-Top lub lekko zaokrąglony Kabuki. Oba rodzaje pędzli znajdują swoich idoli, dlatego warto popróbować. 

Po lewej Flat-Top, po prawej- Kabuki

Pędzle typu flat-top mają szeroki wachlarz cenowy, dlatego osoby początkujące, które nie chcą od razu inwestować pokaźnej sumy w akcesoria do makijażu, zazwyczaj wybierają te pędzle, jako bardziej przystępne cenowo. Jednak w przypadku flat-topów bardzo dużą rolę odgrywa gęstość i "zbicie" włosia a także długość rączki. Cena nie zawsze jest adekwatna do jakości, możemy znaleźć idealne pędzle na Aliexpress a także markowe buble, dlatego warto przed zakupem przyjrzeć się pędzlowi i poczytać o jego budowie.


W przypadku pędzli flat-top, żeby uzyskać odpowiedni efekt, musimy najpierw nałożyć pigment poprzez stemplowanie a więc wykonywanie takiego ruchu jak pieczątką- "miejsce w miejsce"- a dopiero w następnej kolejności rozcieramy podkład wykonując okrężne ruchy. Kabuki jest dużo łatwiejsze w użyciu- wystarczy od razu przejść do ruchu rozcierającego a podkład aplikowany jest równomiernie. Jednak za oszczędność czasu i ułatwienie aplikacji trzeba więcej zapłacić- ceny pędzli kabuki rzadko kiedy są niższe niż 100 zł, chociaż aktualnie trwa promocja na pędzel kabuki Earthnicity, którego i ja używam, dlatego polecam przyjrzeć się mu bliżej!


Niezależnie od wybranego przez Was rodzaju pędzla- by perfekcyjnie nałożyć podkład mineralny, najpierw trzeba nasypać go z pojemniczka na denko, zanurzyć pędzel i dokładnie rozprowadzić produkt po całej powierzchni włosia a następnie OTRZEPAĆ (najlepiej nad denkiem)- dzięki temu na twarz nakładamy niewielką ilość produktu a już ta niewielka ilość wystarcza, by znacznie wyrównać koloryt cery.


I tutaj znów powtórzę, że bardzo ważne jest, by nie nakładać zbyt dużej ilości podkładu sypkiego- jeśli nałożymy go zbyt grubą warstwą, wejdzie w pory, załamania, podkreśli suche skórki a także zacznie nieestetycznie wyglądać- ten nieładny i bardzo charakterystyczny efekt doczekał się własnej nazwy: "ciastkowanie", "efekt ciastka"- ponieważ skóra wygląda, jakby była pofałdowana niczym miękkie, rozpływające się ciasteczko- i w tym przypadku, bynajmniej nie wygląda to apetycznie!

I wiecie co? Efekt "ciastka" można przezwyciężyć, ponieważ najczęściej jest on z naszej winy, gdyż:
- dobieramy pędzel flat-top o zbitym włosiu a nie mamy wprawy w jego używaniu,
- spieszymy się i niestarannie aplikujemy podkład,
- oczekując mocnego krycia nakładamy zbyt dużą ilość produktu, zamiast nałożyć dwie cienkie warstwy- efekt jest całkiem inny!

Nakładana ilość podkładu mineralnego ma niebywałe znaczenie! Ten rodzaj podkładu zachowuje się całkowicie inaczej, gdy jest nałożony grubą warstwą a gdy nałożymy dwie-trzy ale cienkie warstwy! Suma warstw może wydawać nam się identyczna jak nałożenie jednej, pokaźnej warstwy ale nałożenie dużej ilości naraz uniemożliwia równomierną i staranną aplikację co przekłada się na tragiczny efekt końcowy.



Osobiście stosuję pewne dwa triki podczas nakładania pokładu mineralnego:

1. Zawsze nakładam podkład od części centralnej twarzy i rozcieram do części najbardziej oddalonych, tj: zaczynam od nosa, części policzków przy nosie i części czoła znajdującej się między brwiami i rozcieram na zewnątrz. To trik, który stosuje wielu wizażystów i dotyczy on nie tylko podkładów mineralnych, ale także fluidów- dzięki takiej aplikacji, na centralnej części twarzy kumuluje się największa ilość pigmentu a dzięki temu uzyskujemy perfekcyjne krycie w bardzo prosty i nieczasochłonny sposób.

2. Nakładam podkład najpierw na jedną stronę twarzy a dopiero potem przechodzę na drugą część- moja naczynkowa cera rumieni się podczas rozcierania podkładu, przez co wydaje mi się, że powinnam jeszcze dołożyć podkład. W czasie, gdy aplikuję go po drugiej stronie, cera wycisza się i finalnie okazuje się, że dodatkowa porcja podkładu jest zbędna, ponieważ już ta pierwsza dała zadowalający mnie efekt. Przyznaję, że nie raz zdarzyło mi się przesadzić z podkładem mineralnym, właśnie przez tę reaktywność cery. Po kilku godzinach byłam "dumną" posiadaczką efektu "ciastka", na szczęście szybko zorientowałam się, jak dałam się wyprowadzić na manowce swojej własnej cerze ;).

Jeśli jednak obawiacie się aplikacji pędzlami, ale umiecie nakładać fluid za pomocą gąbeczki typu "Beauty Blender", ta umiejętność może okazać się przydatna! Podkład mineralny można mieszać z dowolną "bazą" by uzyskać płynną konsystencję:

- z wodą- w tym przypadku nie polecam mieszać wody z minerałami ale zwilżyć gąbeczkę, mocno odcisnąć i przy pomocy takiej wilgotnej, nakładać pigmenty na twarz. Efekt końcowy jest porównywalny do aplikacji pędzlem,

- z kremem lub olejem - i to jest fantastyczna metoda dla osób chcących wyrównać powierzchnię skóry, tj. sprawić, by zmniejszyła się widoczność porów czy załamań skóry (bruzd i zmarszczek). Zarówno krem jak i olej lepiej wypełnią powierzchnię skóry, niż sam minerał czy nałożony za pomocą wody- polecam wypróbować! Być może niektóre z Was obawiałyby się nałożenia podkładu w połączeniu z olejem, ale tutaj przypomnę, że minerały wykazują działanie matujące, dlatego w przypadku większości cer, wcale nie pozostanie na twarzy tłusta warstwa (zwłaszcza, że nie powinnyśmy nakładać dużo oleju a jedynie zwilżyć nim podkład). Jeśli jednak Wasze cery nie lubią się z olejami- spróbujcie wersję z kremem!

Być może niektóre z Was zastanowią się nad kwestią wygładzania powierzchni skóry- czy da się ten efekt uzyskać bez pomocy silikonów? Oczywiście, że tak! Większość surowców, które są znane od lat, ma swoje naturalne odpowiedniki i podobnie jest w przypadku silikonów. Są one po prostu tanie i odporne na wysoką temperaturę, łatwo wytworzyć kosmetyk z ich pomocą. Natomiast można także stworzyć kosmetyk, który nie będzie miał silikonów, ale da na skórze podobny lub nawet taki sam efekt. Odpowiadają za niego m. in. triglicerydy kwasu kaprylowego i kapronowego, cetiol, laurynian izoamylu, krzemionka czy bioferment z bambusa- każda z tych substancji może być stosowana w kosmetykach naturalnych. Co więcej- wśród kosmetyków naturalnych możemy znaleźć bardzo dobre bazy pod makijaż, które nie będą zawierały silikonów! O dwóch już Wam pisałam: Era Minerals i Neve Cosmetics.

I tutaj taka mała dygresja- podkład mineralny jest jakby stuprocentową substancją kryjącą: ponieważ zawiera tylko pigmenty, substancje wpływające na poziom krycia i efekt końcowy (rozświetlenie czy też matowienie). A fluid to powyższe substancje + cała gama surowców, które mają dać efekt przyjemnie miękkiej, aksamitnej i gładkiej skóry. Niestety, te drugie wpływają na pogorszenie stanu cery a także rozrzedzają produkt, przez co albo słabiej kryje albo trzeba użyć więcej pigmentów dla osiągnięcia mocnego krycia. Ponadto fluid jako produkt z wodą, musi być konserwowany, co dodatkowo zwiększa ryzyko alergii i podrażnień. Minerały konserwantów nie posiadają a mimo to i tak się nie psują- wystarczy szczelnie je zakręcać i nie dopuścić do tego, by dostała się do nich woda. Podkład mineralny można zastosować w mniejszej ilości, by dał takie samo krycie jak fluid, dzięki czemu jest to bardziej ekonomiczny wybór a efekt finalny jaki daje jest bardzo naturalny- podkład nie odcina się od skóry, nie tworzy efektu maski, nie jest widoczny. Właśnie z tego względu uwielbiam minerały i zawsze Was do nich zachęcam- jeśli jednak wolisz pozostać przy płynnych formułach podkładów a nawet możliwość mieszania pigmentów z kremem/wodą/olejem Cię nie przekonuje, zerknij na listę poniższą listę:

Lista kremów BB i podkładów o bezpiecznych oraz naturalnych składach
 
Ponadto podkłady mineralne, dzięki zawartości tlenku cynku i dwutlenku tytanu zapewniają ochronę przed promieniowaniem UV na poziomie SPF 15-20. W kwestii prewencji przeciwzmarszczkowej filtry odgrywają jedną z najważniejszych ról a w pielęgnacji azjatyckiej są polecane nawet przez cały rok! Uważam, że podkład mineralny to dobre rozwiązanie, by zapewnić sobie przez cały rok ochronę przeciwsłoneczną a tym samym chronić skórę nie tylko przed utratą jędrności, ale także przed przebarwieniami!





W okresie letnim przetestowałam nową markę podkładów- Earthnicity Minerals- i polecałam ją Wam m. in. na grupie Kosmetologia Naturalnie. Dostawałam wiele pytań, więc na sam koniec jeszcze podzielę się z Wami opinią. To, co bardzo zaskoczyło mnie w tym podkładzie to jego długotrwałe właściwości matujące! Niezależnie, czy na zewnątrz było deszczowo czy upalnie, czy zastosowałam krem przeciwzmarszczkowy (trójka letnich ulubieńców) czy z filtrem, i czy ten drugi aplikowałam raz czy kilkakrotnie: podkład pozostawał matowy a cera nie zdradzała oznak przetłuszczenia. Jednocześnie podkład wykazywał bardzo dobre krycie i utrzymywał się bez poprawek cały dzień! Polecam serdecznie zwłaszcza, że firma umożliwia zakup próbek!

Koniecznie dajcie znać, czy post był dla Was pomocny, czy dowiedziałyście się czegoś nowego a może jesteście fankami minerałów? Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii i doświadczeń!

Pozdrawiam serdecznie!
PS Chcecie tutorial powyższego makijażu? Jest BANALNIE prosty a efektowny!

[457.] Trzy godne polecenia kremy anti-ageing! Bio IQ, Resibo i Lush Botanicals!

[457.] Trzy godne polecenia kremy anti-ageing! Bio IQ, Resibo i Lush Botanicals!

Dziś chciałabym pokazać Wam trzy kremy, które gościły u mnie w przeciągu ostatnich miesięcy. Każdy z tych kremów wykazuje troszkę inne działanie, jednak to, co je łączy, to skuteczne działanie rewitalizujące skórę. 

Jeśli szukacie kremów, które skutecznie opóźniają procesy starzenia się skóry, jednak jednocześnie obawiacie się komedogenności, polecam zainteresować się tą trójką- każdy z nich ma lekką konsystencję, która nie powinna zapchać nawet najbardziej problematycznych skór!


Cena: ok. 80 zł za 50 ml


Ten krem to bardzo silna dawka substancji aktywnych i mogę go polecić osobom, które potrzebują bardzo mocnego ujędrnienia i rewitalizacji. Za te właściwości odpowiada ekstrakt z alg, którego zadaniem jest wygładzenie i zagęszczenie skóry. Ponadto w składzie znajdziemy ekstrakt z pomidora oraz zimnotłoczone oleje: z orzecha brazylijskiego i pestek moreli- które zapewniają bogactwo antyoksydantów i opóźniają procesy starzenia się skóry.

Skład INCI: Aqua, Coco Caprylate/Caprate, Propanediol Dicaprylate, Propanediol, Crambe Abyssinica Seed Oil, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Glycerin, Polyglyceryl-4 Cocoate, Glyceryl Stearate Citrate, Sucrose Stearate, Butyrospermum Parkii Butter, Cetearyl Alcohol, Prunus Armeniaca Kernel Oil, Sorbitol, Sodium Hyaluronate, Rheum Rhaponticum Root Extract, Solanum Lycopersicum Fruit/Leaf Stem Extract, Cucurbita Pepo Seed Extract, Algae Extract, Leptospermum Scoparium Branch/Leaf Oil, Helianthus Annuus Seed Oil, Bertholletia Excelsa Seed Oil, Dipteryx Odorata Seed Oil, Zea Mays Oil, Sesamum Indicum Seed Oil, Macadamia Integrifolia Seed Oil, Olea Europaea Fruit Oil, Cetyl Alcohol, Xanthan Gum, Sodium Ricinoleate, Sodium Phytate, Citric Acid, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate
 

Podoba mi się zachowanie równowagi pomiędzy emolientami jak i humektantami, dzięki czemu krem ten będzie dobrze nawilżał skórę. Z emolientów znajdziemy tutaj: masło shea, olej abisyński, z tonkowca wonnego, ze słodkich migdałów, makadamia, kukurydzy, sezamu, słonecznikowy i oliwę a z humektantów: kwas hialuronowy, sorbitol i glicerynę. W produkcie znajduje się także całe bogactwo ekstraktów roślinnych bogatych w peptydy, które skutecznie opóźniają procesy starzenia się skóry: korzeń rabarbaru, dyni oraz manuka!

Konsystencja tego kremu jest lekka, dobrze się wchłania i bez trudu można zaaplikować na niego podkład. Po raz kolejny wspomnę, że jest to bardzo silny krem i wręcz może być zbyt mocny dla niektórych typów skór- na szczęście Resibo umożliwia wypróbowanie preparatów w formie próbek! Za to jeśli oczekujecie na prawdę spektakularnego efektu, polecam!



Cena: ok. 90 zł za 50 ml


Ten krem natomiast mogę polecić dla osób borykających się z problemem rozregulowanej pracy gruczołów łojowych oraz dla cer mieszanych, ponieważ jest wykonany z dbałością o odpowiednią regulację gospodarki wodno-lipidowej skóry. Krem mogę także polecić dla osób o cerach naczynkowych, ponieważ bardzo dobrze wycisza ich grę oraz i łagodzi zaczerwienienia.

Skład INCI: AQUA, HAMAMELIS VIRGINIANA WATER, GLYCERIN, C10-18 TRIGLYCERIDES, CETEARYL ALCOHOL, GLYCERYL STEARATE, CAPRYLIC/CAPRIC TRIGLYCERIDE, HELIANTHUS ANNUUS SEED OIL, ISOPROPYL PALMITATE, POTASSIUM PALMITOYL HYDROLYZED WHEAT PROTEIN, PARFUM, BUTYROSPERMUM PARKII, GLYCERYL UNDECYLENATE, OCTYLDODECANOL, PERSEA GRATISSIMA OIL, TRITICUM VULGARE GERM OIL, CITRIC ACID, ANGELICA ARCHANGELICA ROOT EXTRACT, ALOE BARBADENSIS LEAF EXTRACT, ARGANIA SPINOSA KERNEL OIL, XANTHAN GUM, MICA, CI 77891, POTASSIUM SORBATE, SODIUM HYALURONATE, TOCOPHEROL, BETA-SITOSTEROL, SIMMONDSIA CHINENSIS SEED OIL, SQUALENE, DAUCUS CAROTA SATIVA ROOT EXTRACT, CI 77491, LILIUM CANDIDUM FLOWER EXTRACT, ROSA CANINA FRUIT EXTRACT, ORMENIS MULTICAULIS OIL, SODIUM BENZOATE, GERANIOL, CITRONELLOL, LINALOOL, LIMONENE 


Doceniam kremy w których znajdują się triglicerydy kwasu kaprylowego i kapronowego oraz skwalan, ponieważ są to substancje występujące także w barierze hydrolipidowej i to właśnie one przyczyniają się bezpośrednio do jej wzmacniania a przez to regulacji pracy gruczołów łojowych. W tym kremie także znajdziemy olej jojoba, który wykazuje duże podobieństwo dla ludzkiego sebum, dlatego jest zalecany w kuracjach skór z rozregulowaną pracą gruczołów łojowych. Pozostałe emolienty: masło shea, olej awokado, z kiełków pszenicy, słonecznikowy, arganowy odżywiają skórę i wyrównują jej koloryt. Skład oczywiście jest dobrze zbilansowany i poza emolientami znajdziemy także humektanty (aloes, glicerynę i kwas hialuronowy), ekstrakty roślinne (m. in. z dzikiej róży, marchewki, lilii) a także proteiny pszenicy. 

Krem jest napakowany substancjami aktywnymi i poza samym nawilżeniem skóry, skutecznie opóźnia procesy jej starzenia, ponieważ zawiera sporą dawkę antyoksydantów. Jego konsystencja jest niesamowicie lekka, jednak przy tym wcale nie wodnista. Początkowo obawiałam się, że będę musiała nakładać więcej, niż jedną pompkę produktu do jednorazowego nawilżenia twarzy, jednak moje obawy okazały się zbędne. Dozownik aplikuje wystarczającą, niewielką ilość produktu dzięki czemu krem mogę pochwalić za wydajność. Systematycznie stosowany nadaje cerze niesamowitej promienności, staje się wypoczęta i pełna blasku! Cera naczynkowa staje się mniej reaktywna a rumieńce są wyraźnie przygaszone. Zaobserwowałam także nieznaczne rozjaśnienie przebarwień skóry, za co ogromny plus!


Cena: 195 zł za 50 ml


Od kilku tygodni przeżywam zachwyt kosmetykami Lush Botanicals- ich krem "Sunlight" także mogę dopisać do grona ulubieńców! Jest to prawdziwa bomba substancji aktywnych, wśród których znajdziemy całe bogactwo egzotycznych olejów: z pestek kiwi, granatu, passiflory, monoi, truskawek, jojoba, czy czarnej porzeczki a także ekstraktów: z mleczka pszczelego, truskawek, winogron, migdałów, grejpfruta.. Całości kompozycji dopełniają humektanty: pantenol, aloes, betaina i kwas hialuronowy, dzięki czemu kosmetyk skutecznie chroni przed działaniem wolnych rodników, wzmacnia barierę hydrolipidową skóry, aktywnie wiąże wodę wewnątrz naskórka a także stymuluje skórę do odnowy.

Skład INCI: Rosa Damascena Flower Water, Aqua, Fragaria Ananassa Seed Oil, Actinidia Chinensis Seed Oil, Cetearyl Olivate, Sorbitan Olivate, Isostearyl Isostearate, Glycerin, Betaine, Cocos Nucifera Oil, Glyceryl Stearate, Punica Granatum Seed Oil, Sorbitan Oleate, Royal Jelly, Rosa Canina Seed Oil, Passiflora Edulis Seed Oil, Ribes Nigrum Seed Oil, Simmondsia Chinensis Seed Oil, Olea Europaea Fruit Oil, Helianthus Annuus Seed Oil, Sodium Hyaluronate, Tocopherol, Panthenol, Gardenia Tahitensis Flower Extract, Fragaria Ananassa Fruit Extract, Vitis Vinifera Fruit Extract, Prunus Amygdalus Dulcis Seed Extract, Citrus Grandis Seed Extract, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Cera Alba, Mica, CI 77891, Xanthan Gum, Rosa Damascena Flower Oil, Citrus Limonum Peel Oil, Geraniol, Citronellol, Limonene


Krem ten pokochałam już od pierwszego użycia za bardzo przyjemny, różany zapach! Aromat ten kosmetyk zawdzięcza zawartości hydrolatu z róży, który nawilża, łagodzi podrażnienia, uszczelnia naczynka i wycisza ich grę. Ponadto w preparacie obecna jest mika, która nadaje skórze niesamowitego blasku! Jeśli lubicie efekt rozświetlenia cery, wręcz azjatyckiego "chok-chok" - oczywiście bez efektu niezdrowego łojotoku- serdecznie polecam!

Konsystencja jest bardzo ciekawa- lekka ale jednocześnie czuć, że mocno odżywia skórę. Staje się ona lepiej nawilżona, wypryski zdecydowanie mniej się pojawiają, również zaobserwowałam lekkie rozjaśnienie przebarwień. Pamiętajcie tylko, że produkt nie jest konserwowany i wymaganym jest trzymać go w lodówce! Ma to oczywiście swoje plusy- schłodzony krem delikatnie wklepany w skórę zmniejszy ewentualne cienie i opuchlizny!
___________________

Jestem bardzo ciekawa, czy znacie któreś z powyższych produktów? Może zaciekawiłam Was którymś z nich?

Pozdrawiam serdecznie!

[456.] Gładkie nogi- naturalnie!

[456.] Gładkie nogi- naturalnie!


W czasie sezonu letniego większość Pań zaczyna walczyć o smukłą sylwetkę, której nieodzowną częścią częścią są zgrabne nogi. Możemy je bezkarnie i do woli odsłaniać podczas upałów, jednak co zrobić, jeśli będziemy zmuszone zakrywać - zdobyte ciężką pracą!- wyrzeźbione łydki, ponieważ łuszcząca się skóra czy wrastające włoski będą spędzać nam sen z powiek?

Po pierwsze: delikatne oczyszczanie!

Problem łuszczącej się skóry na nogach wcale nie oznacza, że powinnyśmy sięgać po balsam. One w takiej sytuacji pomogą tylko doraźnie. Łuszcząca się skóra świadczy o osłabieniu naturalnej bariery ochronnej skóry, jaką jest warstwa hydrolipidowa. Brak tej bariery przyczynia się do ucieczki wody z naskórka a w konsekwencji wysuszaniu skóry czego efektem są nieestetyczne, drobne, łuszczące się płatki naskórka. Żeby trwale zapobiec temu efektowi, należy przede wszystkim nie naruszać bariery hydrolipidowej skóry. Największym jej wrogiem są silne substancje myjące (np. SLS) zawarte w większości drogeryjnych żeli pod prysznic czy mydło w kostce. Dlatego najlepszym wyborem będą kosmetyki o łagodniejszych substancjach myjących- najbardziej polecam te na bazie glukozydów i betainy kokamidopropylowej, bez obecności anionowych środków powierzchniowo-czynnych, ponieważ te substancje są najbezpieczniejsze dla skóry (jeśli nazwy te nie są dla Ciebie zrozumiałe, zerknij do poradnika dla początkujących: porównanie siły substancji powierzchniowo-czynnych obecnych w kosmetykach ).


Po drugie: nawilżanie!

Dopiero kiedy przestaniemy naruszać barierę hydrolipidową zbyt mocnymi kosmetykami myjącymi, zaczniemy zauważać długotrwałe efekty stosowania kosmetyków nawilżających jak balsamy, masła czy olejki. Ważnym jest, aby pamiętać o równowadze emolientowo-humektantowej w pielęgnacji skóry z tendencją do łuszczenia się. Emolienty to substancje wzmacniające barierę hydrolipidową, do których należą oleje, masła i woski roślinne. Dzięki wzmocnieniu bariery ochronnej skóry działają pośrednio nawilżająco poprzez hamowanie ucieczki wody z naskórka. Ponadto uelastyczniają skórę, wygładzają i sprawiają, że staje się gładka, miękka i przyjemna w dotyku! Jednak same emolienty mogą nie być wystarczające dla wybitnie suchych, czy atopowych skór- wraz z wiekiem spada w produkcja Naturalnego Czynnika Nawilżającego (NMF) naszej skóry, który odpowiada za wiązanie wody w głębokich warstwach naskórka. Dlatego musimy wspierać jego funkcje dostarczając skórze substancji aktywnie wiążacych wodę wewnątrz naskórka- humektantów- do których zaliczamy m. in. aloes, glicerynę, pantenol, kwas hialuronowy. Samo dostarczenie skórze humektantów nie jest dobrym rozwiązaniem, ponieważ pod wpływem niekorzystnych czynników zewnętrznych (wysokich temperatur, czy wilgotności powietrza) humektanty zamiast wiązać wodę w naskórku, wyciągają ją z niego. Dlatego potrzebne są emolienty, które są pewnego rodzaju "tarczą" przed ucieczką wody z naskórka, nawet pod wpływem niesprzyjającej skórze pogody!

Balsamem, który spełnia powyższe wymogi jest odżywczy balsam Resibo: w jego składzie znajdziemy zarówno emolienty wzmacniające barierę hydrolipidową skóry (m. in. olej kukui, abisyński, migdałowy czy masło shea) a także humektanty wiążące wodę w naskórku (gliceryna i pantenol). Ten balsam idealnie spisuje się w lecie, ponieważ jest w stanie na długo nawilżyć i odżywić skórę: nawet tę poddaną kąpielom słonecznym czy w słonej, morskiej wodzie. Dodatkowo obłędny, kokosowy zapach oddziałuje na zmysły przywołując obraz rajskiej, tropikalnej plaży czy też letnich, słodkich drinków! 


Po trzecie: złuszczanie!
Mimo, iż sklepowe półki wręcz uginają się od peelingów do ciała, najlepszym wyborem w przypadku problematycznych skór na ciele będzie... szczotkowanie! Wykonywanie peelingu z pomocą szczotki do ciała daje bardzo dobre efekty. Dzięki złuszczeniu martwych komórek naskórka szybko pozbędziemy się problemu drobnopłatkowego złuszczania a dodatkowo skóra stanie się miękka i gładka. Dzięki temu zabiegowi skóra lepiej chłonie substancje aktywne zawarte w później aplikowanych kosmetykach nawilżających przez co potęguje ich efekt!

Ponadto systematyczne szczotkowanie wpływa na redukcję problemu wrastających włosów, poprawia krążenie krwi i limfy, dzięki czemu zmniejsza się cellulit a skóra staje się bardziej elastyczna i ma ujednolicony koloryt. Systematyczne szczotkowanie może także delikatnie -ale niestety przejściowo- zmniejszyć widoczność rozstępów (nawet tych wieloletnich, srebrzysto-białych).


Problem wrastających włosków

Będąc przy temacie wrastania włosków warto poruszyć tę kwestię. Problem ten pojawia się w sytuacji nieprawidłowego przeprowadzenia zabiegu depilacji.

Jeśli preferujesz depilację przy pomocy maszynki, pamiętaj o zmianie ostrzy na nowe a w przypadku jednorazówek- nie stosuj ich więcej, niż zalecany jeden raz! Stępienie ostrza może być niezauważalne gołym okiem i powodować nierównomierne ścięcie włosa co w konsekwencji będzie przyczyniało się do jego wrastania.

Ponadto jeśli wybierasz maszynki albo depilatory, zadbaj o ich przechowywanie- po każdym użyciu powinny być dokładnie oczyszczone i osuszone. Wilgoć czy resztki naskórka i włosów to idealna pożywka dla drobnoustrojów. Podczas kolejnej depilacji taką maszynką może dojść do nadkażenia skóry i mieszków włosowych, które objawia się powstaniem krostek, często mylonych z tymi wynikającymi z wrastania włosków. Warto pamiętać, że podczas depilacji usuwamy nie tylko owłosienie, ale częściowo usuwamy też martwe komórki naskórka co ułatwia drobnoustrojom zainfekowanie skóry.

Osoby sięgające po wosk czy pastę do depilacji także są narażone na problem wrastających włosków- jeśli po skończonej depilacji skóra nie zostanie dokładnie oczyszczona z resztek wosku/pasty, bardzo prawdopodobne, że dojdzie do czopowania mieszków włosowych tymi substancjami, co sprzyja rozwijaniu się stanu zapalnego podczas wrastania włosków.


Substancje pomocne w redukcji wrastania włosków:

- delikatne kwasy jak glukonolakton (np. mleczko "Mignight" firmy Aqua Minerals) czy kwas jabłkowy (np. orzeźwiająco-energetyzujący żel pod prysznic firmy Vianek) by złuszczyć martwe komórki naskórka a tym samym ułatwić prawidłowy odrost włoska,

- olejek eukaliptusowy, miętowy, ekstrakt z nagietka czy lipy- te rośliny wykazują właściwości przeciwzapalne i gojące: pomogą zmniejszyć zaczerwienienie i bolesność w obrębie wrastającego włoska,
- olej z krokosza barwierskiego- wg Ajurwedy olej ten osłabia mieszki włosowe dzięki czemu spowalnia odrastanie włosków. Zagadnienie to nigdy nie zostało potwierdzone (ani też obalone) przez współczesną medycynę, także trzeba spróbować na sobie. Pytając o subiektywne odczucia pacjentów, którym polecałam ten sposób, wiele z nich zaobserwowało wolniejsze odrastanie włosków, które stały się słabsze, cieńsze i łatwiejsze do usunięcia. Osobiście także podjęłam się tej metody i początkowo obserwowałam szybszy odrost włosków (prawdopodobnie reakcja obronna organizmu), jednak systematyczne stosowanie przyczyniło się do osiągnięcia oczekiwanych rezultatów. Metoda ta nie jest trwała i po zakończeniu kuracji włoski wracają do pierwotnego stanu.


Remedium na pojedyncze zmiany i zadrapania

Jednak wrastające włoski to nie jedyny problem kosmetyczny, jaki może nam uprzykrzyć letni wypoczynek. Równie problematyczne i uciążliwe są zadrapania, drobne skaleczenia, ukąszenia owadów czy niechciane wypryski, pojawiające się pod wpływem zmiany czynników atmosferycznych (zarówno trądzik jak i potówki).


Złotym środkiem na powyższe problemy (ale także bardzo pomocny w redukcji wrastających włosków) jest żel aloesowy! Zmniejsza swędzenie i pieczenie, wspomaga gojenie stanów zapalnych, wyprysków i przyspiesza regenerację tkanki. Ponadto jeśli dojdzie do poparzenia na wskutek intensywnych kąpieli słonecznych, posłuży jako środek łagodzący. Dla mnie jest to konieczny towarzysz wakacyjnych wojaży!


Cellulit

A co w sytuacji, gdy mimo odpowiedniej diety i aktywności fizycznej, pomarańczowa skórka uporczywie trzyma się naszych ud? W takiej sytuacji warto wzbogacić pielęgnację ciała o zabieg bodywrappingu! Jest to jeden z najczęściej wykonywanych zabiegów w gabinetach kosmetycznych a każda z nas może wykonać go w domowym zaciszu.

Wystarczy, że zmieszamy łyżkę cynamonu z ulubionym balsamem do konsystencji papki. Mieszankę aplikujemy na partie ciała objęte cellulitem po czym owijamy folią spożywczą. Następnie udajemy się na kilkunastominutowy odpoczynek, dodatkowo owijając się kocem. Dzięki okluzji wytwarzane są spore ilości ciepła, które rozgrzewają tkanki umożliwiając lepszą penetrację substancji aktywnych- cynamonu, który pomoże zwalczyć cellulit a także substancji nawilżających z balsamu, dzięki czemu po zabiegu skóra będzie przyjemnie gładka. Nie trzymaj mieszanki dłużej niż 20 minut ponieważ może doprowadzić do lekkich poparzeń! Po skończonym zabiegu weź letni prysznic, by wyciszyć grę naczyń krwionośnych.


Wisienka na torcie: opalizujące drobinki

Osobiście nie wyobrażam sobie letniej pielęgnacji nóg bez balsamu z opalizującymi drobinkami! Jeśli i Wy preferujecie taki efekt, zerknijcie na nową serię Natura Siberica "Blanche"- to seria powstała w wyniku otwarcia nowej filii marki w Kopenhadze i ma łączyć w sobie czystość Skandynawii i moc syberyjskich ziół- inspirujące połączenie! Osobiście wspominałam Wam już o tym balsamie w poście o ulubieńcach i przyznaję, że jestem nim oczarowana!


Rozświetlający krem do ciała "Białe Złoto" Natura Siberica oprócz wzorowego składu charakteryzuje się obecnością delikatnych drobinek. Nie jest ich wiele i nawet w balsamie nie są zauważalne. Dopiero po aplikacji balsamu możemy je zaobserwować i co ciekawe- stopniować efekt! Nakładając kolejne warstwy balsamu uzyskujemy większą ilość drobinek, które trwale utrzymują się na skórze. Balsam idealnie nadaje się do noszenia na dzień, ponieważ szybko się wchłania (nawet mimo nałożenia kilku cienkich warstw), nie powoduje uczucia klejenia skóry i nie brudzi ubrań. Wyraźnie nawilża i wygładza skórę sprawiając, że staje się przyjemna w dotyku.


Reasumując- walka o piękne nogi latem to kwestia złożona i zahacza o wiele aspektów jak dieta, ćwiczenia ale i pielęgnacja. Jednak stosując się do powyższych wytycznych, będziemy w stanie trwale poprawić kondycję skóry na nogach i sprawić, że będą zachwycające nie tylko przez okres wakacyjny!

Mam nadzieję, że artykuł okazał się pomocnym, pochwalę się, że znalazł on się także na blogu Resibo!  =D

Pozdrawiam serdecznie!
[455.] Lipcowe denko!

[455.] Lipcowe denko!

Muszę się Wam szczerze przyznać, że nie sądziłam, że "Projekt Denko" na mojej stronie będzie cieszył się aż taką popularnością! Fenomen chwalenia się pustymi opakowaniami po kosmetykach miał swój złoty okres kilka lat temu i mimo, że niejednokrotnie myślałam o rezygnacji z tego projektu, wciąż o niego pytacie! Jestem w ciężkim ale bardzo pozytywnym szoku! Z jednej strony seria jest mało profesjonalna i wiele osób ironicznie stwierdza, że jest to chwalenie się śmieciami, natomiast pasjonaci tej zabawy doceniają formę krótkich, zwięzłych recenzji.

Jeśli i Wy należycie do grona miłośników "Projektu Denko", zapraszam do kolejnego wpisu z tej serii: jak zwykle będziecie mogli zobaczyć przegląd kosmetyków o bezpiecznych i naturalnych składach.


 Pielęgnacja twarzy


1. Olej tamanu, ZSK
Gdy borykałam się z cerą trądzikową, olej tamanu stosowałam punktowo. Na mojej skórze spisywał się dużo lepiej niż np. drzewo herbaciane. Aktualnie problem takiej cery mam za sobą i nie używałam go baaaardzo długo. Zdążył się przeterminować a buteleczka jest niemal pełna!

Cena: ok. 12 zł za 15 ml


2. Eyeliner, Boho Green Makeup
Moja miłość, z której prędko nie zrezygnuję! Kreski przy pomocy eyelinera to mój makijażowy "must have" i długo szukałam eyelinera lub kredki, który odpowiadałby trwałością i pigmentacją znanemu wszystkim eyelinerowi Maybelline. Eyeliner Boho ma wzorowy skład a rezygnacja z Maybelline bezpośrednio przyczyniła się do wzmocnienia moich rzęs. Sam eyeliner jest kruczoczarny, mocno napigmentowany i trwały. Bez trudu utrzymuje się cały dzień bez poprawek, kolejne opakowanie już w użyciu!

Cena: ok. 40 zł za 3 ml
Pełna recenzja


3. Nawilżający krem pod oczy, Vianek
Coraz częściej borykam się z wrażliwością skóry na okolicy oczu- objawia się ona łzawieniem, ropieniem i swędzeniem ale czasem dochodzi nawet do obrzęku i przekrwienia zarówno gałki ocznej jak i powiek. Krem Vianek to jeden z kosmetyków, który śmiało mogę stosować na całą okolicę oka bez obaw o podrażnienie czy niepożądane efekty uboczne. Co ważne- konsystencję ma gęstszą niż łagodzący krem pod oczy Sylveco ale lżejszą niż jego odżywczy brat. Jeśli więc szukacie czegoś bardziej treściwego od Sylveco ale obawiacie się zbyt gęstych konsystencji, które mogłyby doprowadzić do powstania prosaków, szczerze polecam!

Cena: ok. 25 zł za 15 ml


4. Płyn micelarny "Rose Infinity", Lush Botanicals
Fantastyczny płyn micelarny- bardzo delikatny, w ogóle nie szczypał w oczy a domywał bez trudu każdy makijaż. Był też niesamowicie wydajny- do całkowitego demakijażu wystarczał tylko 1 płatek kosmetyczny! Posiadał przyjemny, różany zapach, który umilał wieczorny rytuał pielęgnacyjny a do tego miał wiele substancji aktywnych, pielęgnujących skórę już podczas demakijażu! Produkt był całkowicie pozbawiony konserwantów, dlatego wymagał trzymania w lodówce. Ciemne szkło chroniło przed dostępem promieniowania UV.

Cena: ok. 70 zł za 100 ml
Pełna recenzja
 


5. Tonik "Juice in Motion", Lush Botanicals
Kolejny bardzo dobry kosmetyk z marki Lush Botanicals, który spełnił moje oczekiwania- to, co pokochała moja skóra to brak substancji myjących w jego składzie. Moja cera nie przepada za pozostawianiem na niej środków powierzchniowo-czynnych nawet w tak małej ilości jak te zawarte w większości toników. Ponadto tonik Lush Botanicals ma bardzo dobrze skomponowany skład, bogaty zarówno w emolienty jak i humektanty, dzięki czemu taki tonik możemy potraktować jak serum. Dla skór wymagających intensywnej regeneracji, odżywienia i nawilżenia będzie idealny! Podobnie jak płyn micelarny z tej samej marki, produkt nie jest konserwowany i wymaga przechowywania w lodówce, natomiast ciemne szkło chroni przed promieniowaniem UV.

Cena: 85 zł za 100 ml
Pełna recenzja


6. Hydrolat z melisy, Bioline
O ile w/w tonik z Lush Botanicals to jedyny dotychczas znany mi tonik bez substancji powierzchniowo-czynnych, o tyle w codziennej pielęgnacji sięgam po hydrolaty, które także nie posiadają tych substancji. Hydrolat z melisy bardzo dobrze łagodzi zaczerwienienia, uszczelnia naczynia krwionośne a jednocześnie pomaga goić wypryski i reguluje pracę gruczołów łojowych, dlatego polecam go osobom mającym cerę naczynkową i jednocześnie tłustą, mieszaną, trądzikową. Ponadto muszę pochwalić markę Bioline za bardzo dobre atomizery- spray aplikuje odpowiednią ilość produktu to uzyskania lekkiej mgiełki, nie ma mowy o nieprzyjemnym "chluśnięciu" hydrolatu w twarz. 

Cena: ok. 25 zł za 75 ml
Pielęgnacja cery naczynkowej



7. Krem z filtrem SPF 30 Kafe Krasoty (La Cafe de Beaute)
Kremy z filtrem marki Kafe Krasoty bardzo lubię ze względu na naturalny skład INCI- zazwyczaj sięgam po SPF 50, jednak opakowania obu kremów mają niemal identyczną szatę graficzną przez co podczas zakupów pomyliłam się i zamiast SPF 50, kupiłam 30. Oczywiście szybko zakupiłam wariant SPF 50 a tę nieszczęsną trzydziestkę powoli zużywałam- szczególnie do ciała, również bardzo dobrze chroni przed poparzeniami słonecznymi i zapobiega nadmiernemu opaleniu się.

Cena: ok. 27 zł za 100 ml
Pełna recenzja


8. Via Beauty, maska w płachcie
Tę maseczkę jak i wiele różnych jej wariantów kupiłam będąc na wycieczce na Ukrainie- obawiam się jednak, że jej skład nie jest tak naturalny jak można byłoby sądzić po składzie podanym na opakowaniu. Skład ten to tylko wyszczególnienie składników aktywnych a nie INCI ;). Szkoda, bo gdyby te maseczki w płachcie byłyby faktycznie naturalne, kupowałabym je na pęczki!

Cena: ok. 3 zł za sztukę
Kosmetyki z Ukrainy- czy wierzyć składom kosmetyków spoza UE?



Pielęgnacja ciała
 

1. Energetyzująco-detoksykujący peeling do ciała, Vianek
Czy próbowałyście już kiedyś peelingów do ciała Vianek? Uwielbiam efekt gładkiej skóry, jaki pozostawiają- efekt ten jest nie tylko wynikiem działania złuszczającego naskórek ale także odżywienia, nawilżenia skóry. Po zastosowaniu kosmetyku staje się ona niesamowicie gładka, miękka i przyjemna w dotyku! Wersja energetyzująco-detoksykująca jest jedną z mocniejszych wariantów, ponieważ jako drobinki złuszczające mamy tutaj sól a także nasiona ostropestu. Dzięki nim peeling mogłabym określić "przyjemnym drapaniem", które nie jest za mocne ale zdecydowanie wyczuwalne! Aktualnie jest to moja ulubiona wersja i kolejną mam też w zapasie!

Cena: ok. 20 zł za 250 ml


2. Nawilżający krem do stóp, Vianek
Przyznam się szczerze, że moje stopy to część ciała, którą traktuję niemal po macoszemu... Krem Vianek miał być dla mnie motywacją do systematyczności w ich nawilżaniu- plan nie wypalił i stosowałam krem tylko, gdy sobie o nim przypomniałam. Odkąd odstawiłam żele do mycia ciała z SLS, moje stopy po prostu przestały sprawiać jakiekolwiek problemy- nie borykam się z suchą, łuszczącą skórą w obrębie stóp, pięty także wyglądają wzorowo. Wystarczy, gdy podczas balsamowania całego ciała, odrobinę produktu zaaplikuję także na stopy- osobny kosmetyk do tego celu jest mi zbędny i osobiście na tym pozostanę. Zapewne do czasu, gdy znów postanowię zabrać się za stopy, dla samego faktu świadomości pielęgnacji! Natomiast w kwestii samego kremu Vianek jest on bardzo wydajny i na drugi dzień po jego zastosowaniu wyraźnie czuć, że stopy są miękkie i gładkie. Jeśli więc Wasze stopy wymagają szczególnej pielęgnacji, polecam!

Cena: ok. 16 zł za 75 ml


3. Żel pod prysznic, Melica Organic
Kolejny kosmetyk zakupiony na Ukrainie, ten jednak w przeciwieństwie do w/w maseczki posiadał poprawnie wyszczególnione składniki wg wymogów INCI. Ten żel miał niesamowity, obłędny zapach jeżyn- bardzo mi się spodobał i jeśli tylko będę mogła, zapewne kupię go ponownie. A może znacie jakieś kosmetyki pachnące jeżyną? Ten żel ma jednak pewien mankament- jako substancję myjącą posiada SCS a do tego jest zagęszczony solą. Chyba zrobię osobny post poświęcony SCS bo jest o czym pisać =)

Cena: ok. 20 zł za 250 ml


4. Mydło kuchenne "Goździk", Yope 
Podobnie jak w przypadku stóp- odkąd odstawiłam żele do mycia rąk na bazie SLS ale także środki czystości, moje dłonie są w dużo lepszej kondycji. Przełomem w tej kwestii była zamiana płynów do mycia naczyń na mydła kuchenne Yope. Odkąd stosuję te mydła do mycia naczyń, nie muszę zakładać rękawiczek do tej czynności a skóra na dłoniach jest dobrze nawilżona, nie pojawiają się odstające skórki wokół paznokci. 

Cena: ok. 18 zł za 500 ml
Pielęgnacja dłoni
 

Pielęgnacja włosów
 

1. Bioferment z bambusa, EcoSPA
O ile silikony w pielęgnacji skóry nie cieszą się uznaniem o tyle w pielęgnacji włosów są uznawane za niezastąpione do skutecznej ochrony przed czynnikami zewnętrznymi. Oczywiście nie ma surowców niezastąpionych, ale w przypadku silikonów za ich popularność odpowiadają cena i brak efektu przetłuszczonych włosów jak może to stać się po aplikacji olejów. Silikony nie powinny być jednak stosowane w kosmetykach naturalnych jako substancje szkodzące środowisku,  niebiodegradowalne. Dlatego do zabezpieczania końcówek włosów używam biofermentu z bambusa- stosuję go już ponad pół roku i mogę śmiało powiedzieć, że pomaga! Stosując go końcówki są wyraźnie w lepszej kondycji przez dłuższy czas i rzadziej je podcinam. Dzięki biofermentowi z bambusa włosy stają się bardziej błyszczące, nie puszą się ale jednocześnie nie są tłuste i nie strączkują. Dla mnie jest to "must have" i kolejne opakowanie już z użyciu!

Cena: ok. 7 zł za 10 ml
 

2. Odżywka do włosów LookyLook
Kolejny kosmetyk z Ukrainy- w poprzednim denku kosmetyki, które przywiozłam z Ukrainy okazały się bublami, to denko jest dla nich znacznie łaskawsze! Ta odżywka świetnie wygładzała włosy za sprawą substancji antystatycznych np. Behentrimonium Chloride- nie powinny być one jednak stosowane w kosmetykach naturalnych, mogą podrażniać skórę i nie są biodegradowalne. Z tego też powodu odżywkę stosowałam tylko na długości włosów, pomijałam skórę głowy. Odżywka posiadała nieprzyjemny, ostry zapach, na szczęście ulatniał się po spłukaniu produktu.

Cena: ok. 10 zł za 250 ml


3. Szampon odbudowujący do włosów zniszczonych "Arctic Rose" Natura Siberica (seria Blanche)
Jeśli macie problem z kołtunami i rozczesywaniem włosów, szczerze polecam ten szampon! Już podczas mycia czuć, że są bardziej miękkie i śliskie, nawet bez aplikacji odżywki. Dzięki temu szamponowi włosy po umyciu nie są mocno splątane i można bez trudu je rozczesać. Stosując ten szampon zaobserwowałam także wzmocnienie cebulek włosa, zmniejszenie wypadania włosów. Za to były one ładnie odbite od nasady a jednocześnie wygładzone na długości i nie puszyły się. Warto jednak wziąć pod uwagę, że jest to mocno oczyszczający szampon, ponieważ substancją myjącą jest SCS a zagęstnikiem- sól.

Cena: ok. 25 zł za 400 ml
_____________________

I to wszystkie kosmetyki, które zdenkowałam w poprzednim miesiącu! Jestem ciekawa, czy znacie któreś z nich i jakie są Wasze opinie? Może zaciekawiłam Was którymś z powyższych kosmetyków?

Koniecznie dajcie mi znać! Pozdrawiam =)
Copyright © 2018 kosmetologia-naturalnie.pl