Pokazywanie postów oznaczonych etykietą niedziela dla włosów. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą niedziela dla włosów. Pokaż wszystkie posty
[494.] Moja Włosowa Historia

[494.] Moja Włosowa Historia

Zapewne zauważyłyście, że na moim blogu niewiele postów poświęconych jest włosom- jest to spowodowane tym, że:

I. W toku studiów pielęgnację włosów omawiałam bardzo pobieżnie, bardziej w formie ciekawostki. Zdecydowanie większą uwagę wykładowcy przykładali do anatomii i fizjologi skóry oraz tym, w jaki sposób oddziałują na nią substancje kosmetyczne,

II. Osiągnięcie celu, jakim jest idealnie wypielęgnowany i błyszczący włos, zajęło mi na prawdę sporo czasu. Włosy jako martwe wytwory naskórka reagują na pielęgnację odmiennie i musiałam dokładnie zrozumieć, jak powinno się je pielęgnować.

Jednak nadszedł czas, w którym mogę szczerze powiedzieć, że jestem całkowicie zadowolona z kondycji oraz wyglądu moich włosów- dlatego chciałabym opowiedzieć Wam swoją włosową historię i tym samym zmotywować Was do walki o piękną czuprynę przy pomocy naturalnych kosmetyków.

Czy da się osiągnąć gładką taflę przy pomocy tylko naturalnych kosmetyków, bez wspomagania silikonami? Sprawdźcie same!



Dzieciństwo

Od małego miałam zapuszczane długie włosy sięgające aż do pasa. Nigdy jednak nie nosiłam ich rozpuszczonych, ponieważ byłam niesfornym dzieckiem i wszędzie było mnie pełno. Na co dzień, później także do przedszkola i szkoły, czesała mnie babcia- potrafiła wyczarować na moich włosach  piękne warkocze, kłosy, francuzy ale do szkoły czy na czas zabaw upinała je w koczek, by nie przeszkadzały w harcach. Nierzadko koczek był ozdabiany wieloma kolorowymi spinkami, które pomagały ujarzmić baby hairy- spinki bywały w przeróżnych kształtach i kolorach- do tej pory pamiętam swoje ulubione: w dalmatyńczyki, motyki i kokardki! Niestety, nie odziedziczyłam po babci zdolności do pięknych upięć, dlatego do teraz proszę ją o pomoc, np. o zaplecenie francuza, gdy wybieram się na jazdę konną- to najwygodniejsza fryzura pod toczek! Babcia też uwielbia, gdy na rodzinne spotkania upinam włosy w kok- chyba przypominają jej się dawne czasy, gdy szykowała mnie do wyjścia do szkoły!

Codzienne fryzurki do szkoły.
Odświętny dzień, stąd rozpuszczone włosy!
 
Niestety, chociaż babcine upięcia do tej pory robią wrażenie, rozczesywanie włosów było moją zmorą- codzienne czesanie było bardzo bolesne i chociaż starałyśmy się z babcią w jakiś sposób przytrzymywać włosy, by zmniejszyć uczucie szarpania, była to najbardziej znienawidzona przeze mnie część poranka.


Włosy w tym czasie były myte szamponem dla dzieci (najczęściej Bobini lub Bambino) a następnie suszone gorącym nawiewem. Na noc babcia zaplatała mi luźny warkocz, który miał zapobiec powstaniu kołtunów. Gdy poszłam do zerówki, mama zdecydowała o zmianie szamponów z dziecięcych na ten, który zawsze był w domu obecny- zazwyczaj były to szampony najtańsze typu Barwa. Od tamtej pory zaczął nasilać się u mnie problem łupieżu, który został zrzucony na zerówkę i kontakt z innymi dziećmi, jakbym miała się od nich zarazić łupieżem- dziś wiem, że problem ten był związany ze zmianą szamponu na agresywnie myjący, co szkodziło skórze głowy. Mama jednak  odkryła cudowne antidotum na łupież- Nizoral- i od tego czasu zawsze było w łazience obecnych jego kilka saszetek, stosowałam go 1x na 2 tygodnie i to wystarczało, by łupież się nie pojawiał.

Po I Komunii Świętej, za przykładem innych dziewczynek, mama namówiła mnie na ścięcie włosów, żebym nie musiała męczyć się z "cubrzeniem"- tak w mojej rodzinnej miejscowości określa się ciągnięcie za włosy podczas czesania. Do fryzjera poszłam bez emocji- ani nie byłam wielce ciekawa, jak będę wyglądać w krótkiej fryzurze, ani nie było mi też szkoda długiego warkocza. Jednak po wyjściu od fryzjera i chłodnej ocenie w lustrze (o ile chłodno może stwierdzić coś 8-latka ;)) uznałam, że poczekam aż włosy odrosną i już więcej ich nie zetnę- nie podobałam się sobie w krótkich włosach zwłaszcza, że było bardzo ciężko je spiąć i utrzymać w dyscyplinie. Przeszkadzały mi w zabawie!



Na szczęście w miarę wzrostu włosów mama odkryła kolejny kosmetyczny hit- odżywkę bez spłukiwania! Była marki Timotei i napakowana silikonami- wystarczyło po umyciu głowy spryskać nią włosy i... faktycznie włosy było dużo łatwiej rozczesać! Od tamtej pory czesanie przestało być zmorą- a ja zaczęłam systematycznie chodzić do fryzjera co kilka miesięcy, by podcinać końcówki- zawsze prosiłam o ścięcie włosów do ramion i w takiej fryzurze chodziłam aż do liceum. A aż do czasów gimnazjum pozwalałam się babci czesać ;).


Gimnazjum

Przyszedł czas, gdy młoda dziewczyna ma masę kompleksów więc próbuje zmienić coś w swoim wyglądzie. Ścięcie nie wchodziło w grę a mama zabraniała się farbować- nawet nie było mowy o kilku pasemkach w okresie letnim! Postawiłam więc na kondycję i sama zaczęłam kupować sobie kosmetyki do włosów- bardzo mocno reklamowana była wtedy marka Sunsilk a że była w zasięgu moich kieszonkowych, to głównie na niej bazowałam. Stosowałam wtedy szampon i odżywkę, przy czym raz kupowałam odżywki do wpłukiwania, raz bez spłukiwania – w zależności od swojej fantazji- i tak pogubiłam się w tej pielęgnacji, że zaczęłam stosować odżywki do spłukiwania bez spłukiwania... Co więcej- dopiero koleżanka na III roku studiów (!!!) uświadomiła mi mój błąd!

Po kilku zużytych opakowaniach marki Sunsilk zmieniłam firmę na Niveę- zwłaszcza lubiłam serię Diamond Gloss, ponieważ po niej włosy bardzo ładnie się błyszczały. Kolejną ważna zmianą w okresie gimnazjum było to, że przestałam suszyć włosy suszarką- myłam je późnym popołudniem i zazwyczaj do wieczora zdążyły wyschnąć, chociaż zdarzało mi się iść spać w mokrych włosach- było to jednak sporadyczne, ponieważ nie spało mi się wygodnie na mokrej poduszce. Z dzieciństwa pozostał mi nawyk zaplatania włosów w luźny warkocz i do teraz jest to moja "fryzura do spania".

Pod koniec gimnazjum odkryłam prostownicę i to, jak ładnie moja twarz wygląda na tle prostych włosów- bardziej szczupło, mniej pyzato. Nic więc dziwnego, że sięgałam po prostownicę coraz częściej aż w końcu używałam jej codziennie- wtedy też zaczęłam chętniej nosić rozpuszczone włosy. Ponadto zdecydowałam się na zrobienie grzywki a w wakacje pomiędzy gimnazjum a liceum mama pozwoliła na zafarbowanie końcówek włosów (oczywiście pod kategorycznym nakazem ich ścięcia przed pójściem do szkoły)! Pobiegłam do fryzjera z wielkim entuzjazmem i opowiedziałam mu o wszystkich kolorach tęczy jakie chcę mieć na końcówkach włosów- fryzjer jednak ostudził mój zapał i słusznie polecił mi... rudości ;). Od tamtych rudych końcówek zaczęła się moja wielka miłość do tego koloru włosów.


Liceum

W okresie licealnym moja pielęgnacja włosów wciąż bazowała na szamponie i odżywce Nivea, którą niepoprawnie stosowałam (nie spłukiwałam jej, chociaż powinnam- nie robiłam tego świadomie), jednak moje włosy nie były oblepione. Wręcz zawsze miały lekką tendencję do puszenia się a odkąd zaczęłam stosować codziennie prostownicę, puszenie przybierało na intensyfikacji- zauważyłam także, że z falowanych włosów zaczęły robić się kręcone- teraz wiem, że było to efektem zniszczeń po prostownicy, jednak wtedy loki mi nie przeszkadzały- i tak je przecież prostowałam.


Jednak chcąc bardziej zadbać o pielęgnację, zaczęłam starać się o ochronę włosów przed wysoką temperaturą- po kilku miesiącach moja pielęgnacja przedstawiała się następująco:

1. Mycie włosów 1x szamponem Nivea
2. Aplikacja odżywki Nivea do spłukiwania lecz bez jej spłukania
3. Rozczesywanie włosów
4. Spray termoochronny Joanna
5. Brylantyna w wosku Joanna
6. Jedwab na końcówki Biosilk

Nie wiem, czy miałyście kiedyś styczność z brylantyną- to niemal wosk nakładany na włosy! Mimo tak bogatej i obciążającej pielęgnacji, włosy nie były sklejone ani postrączkowane- myślę, że aż taka warstwa kosmetyków musiała w dobrym stopniu chronić włosy przed wysoką temperaturą prostownicy, bo nie zauważyłam przerzedzenia ani łamliwości włosów- chociaż nie mogę powiedzieć, żeby prostownica była im całkowicie obojętna, w końcu kręciły się uporczywie oraz puszenie przybierało na sile. Jednak wyprostowane trzymały się nienagannie aż do drugiego dnia.

Włosy prostowałam codziennie, ponieważ po nocy spędzonej w warkoczu włosy się odkształcały- do teraz mam włosy podatne na stylizację. Nigdy jednak nie prostowałam ich gdy były mokre, nie suszyłam suszarką a także systematycznie podcinałam co kilka miesięcy. W liceum postanowiłam zapuszczać włosy- nie zainwestowałam jednak w żadne preparaty pobudzające wzrost włosa, ot, pozwoliłam im rosnąć.


Studia

Będąc na studiach niestety musiałam ograniczyć budżet kosmetyków do włosów, dlatego zamiast Nivea, kupowałam kosmetyki Ziaja- nie byłam jednak zadowolona z wyglądu moich włosów, więc sięgnęłam po dobrze mi znane szampony Barwa a następnie rekompensowałam włosom ten prosty szampon odżywką Nivea. Pozostała część pielęgnacji- termoochrona, brylantyna, jedwab, prostownica i brak suszenia włosów pozostawały bez zmian.

Będąc w połowie pierwszego roku moja współlokatorka przekonała mnie, że mam ładne naturalne loki i powinnam przestać prostować włosy. Doceniłam wtedy objętość i lekkość swoich włosów a ta rozmowa dodała mi takiej pewności siebie, że odstawiłam prostownicę z dnia na dzień a wraz z nią kosmetyki termoochronne. Pielęgnacja ograniczała się do szamponu Barwa ze skrzypem oraz odżywki Nivea stosowanej bez spłukiwania. W ten sposób zaoszczędziłam nie tylko pieniądze ale też czas rano- a wiadomo, że poranki studenckie są na wagę złota ;). Zapuściłam także grzywkę, ponieważ nie umiałam znaleźć fryzjera, który podciąłby ją tak, bym była zadowolona (na studia wyjechałam daleko i nie miałam już możliwości odwiedzać Pani Fryzjerki, która znała moją fryzurę  niemal od dziecka).


Problemem, który jednak wciąż mi doskwierał, był łupież. Ze względu na studencki budżet, próbowałam zrezygnować z Nizoralu na rzecz tańszych szamponów przeciwłupieżowych np. Head & Shoulders. Niestety, łupież wciąż się utrzymywał i gdy postanowiłam odstawić szampony przeciwłupieżowe miałam tak okropny łupież, że nawet współlokator zwrócił mi na niego uwagę (!!!) - było to przykre doświadczenie.

Wciąż kusił mnie rudy kolor włosów, ale bałam się tak drastycznej zmiany koloru- nie byłam przekonana, czy kolor będzie mi pasował, ani też czy dogadam się z fryzjerem, o jaki odcień rudości mi chodzi- a zależało mi na naturalnym odcieniu a nie wściekłym pomarańczu. Miałam niestety wrażenie, że farby drogeryjne a nawet fryzjerskie, dają bardzo sztuczny efekt.

Postanowiłam spróbować czystą hennę khadi- fabowałam nią włosy kilkakrotnie, jednak na swoich jasnobrązowych włosach uzyskiwałam mahoniowy odcień czerwieni a nie rudości. Ponadto henna potęgowała puszenie się włosów i utrudniała ich rozczesywanie.



Zdjęcie z fleszem, stąd rudy połysk
W końcu nadeszła wielka chwila gdy postanowiłam, że jestem gotowa na zmianę! Było to w wakacje po II roku studiów. Pech chciał, że natrafiłam na internecie na bardzo zachęcające ogłoszenie- otóż "wirtuoz włosa" (jak sam siebie określał) z bardzo znanej akademii "Berendowicz-Kublin" w Katowicach poszukiwał dziewczyn zainteresowanych metamorfozą, którą będzie mógł nagrać. Zadzwoniłam pod numer podany w ogłoszeniu i zapytałam, czy metamorfoza ma być całkowitą niespodzianą, czy jest możliwość ustalenia, co będziemy na włosach wykonywać? Nie interesowała mnie metamorfoza, po której kompletnie się nie poznam- odpuściłabym ją już na starcie, jednak Pan Wirtuoz przekonał mnie, że oboje będziemy zadowoleni. Umówiliśmy się najpierw na wstępny wywiad, podczas którego określimy, jaki efekt końcowy chcę uzyskać i co Pan zaproponuje.

W dniu umówionej wizyty wszystko przebiegło perfekcyjnie- stawiłam się przed czasem i czekając w poczekalni przeglądałam na ścianach dziesiątki zdjęć znanych gwiazd, aktorów i piosenkarek, które pod zdjęciem składały swój autograf z dopiskiem, że są zadowolone z wykonanej fryzury. Sam salon także mnie onieśmielił- przyzwyczajona do małego, wiejskiego saloniku, zachwyciłam się przeogromną ilością stanowisk fryzjerskich, samych fryzjerów, kosmetyków jak i klientów. Czułam, że trafiłam w dobre ręce.

Wywiad przebiegł pomyślnie- Pan Wirtuoz dokładnie obejrzał moje włosy po czym zapytał, co chciałabym mieć zrobione? Powiedziałam, że zapuszczam włosy, więc zależy mi jedynie na podcięciu końcówek (miałam już wtedy długość do talii!) ale za to chciałabym zaszaleć z kolorem i myślałam o rudościach. Opisałam też dokładnie kolor i zaznaczyłam, że zależy mi na uzyskaniu jak najbardziej naturalnego odcienia rudości, nie pomarańczu- zapytałam, czy mógłby mi pokazać wzornik kolorów, żebym mogła wskazać interesujący mnie odcień? Pan odmówił twierdząc, że to co we wzorniku różni się od tego, co wychodzi na włosach, ale rozumie, jaki odcień mnie interesuje. Być może ta odmowa powinna wzbudzić moje podejrzenie, jednak byłam  podekscytowana wizją płomiennorudych włosów oraz przekonana, ze trafiłam na specjalistę!

Nawet nie wiecie, jak bardzo się myliłam...


Włosowa tragedia

Dwa dni później stawiłam się ponownie w akademii "Berendowicz-Kublin", tym razem już na metamorfozę. Przed rozpoczęciem Pan Wirtuoz zaczął zmieniać koncepcję- przekonywał mnie do ścięcia włosów do ramion oraz na wykonanie grzywki. Zdezorientowana jego zachowaniem odmówiłam, bo nie tak się umawialiśmy i przypomniałam, że zależy mi na długości włosów. Zapytał, czy w takim razie może zrobić mi ombre? Byłam zdecydowana na zmianę koloru a że ombre dopiero zaczynało być modne, zgodziłam się pod jednym warunkiem- będzie wykonane w rudościach. Pan Wirtuoz zgodził się i przeszliśmy do działania. Najpierw zabrał mnie do pomieszczenia, gdzie wykonał farbowanie włosów (poza kamerą)- efekt bardzo mi się podobał mimo, iż nie spodziewałam się takiej zmiany! Od czubka głowy miałam bardzo ciemne, niemal czarne włosy z fioletowym połyskiem, ale na wysokości ramion przechodziły w ognistą rudość aż po same końce! Na włosach do talii efekt był niesamowity! Pomyślałam, że podcięcie końcówek to tylko formalność i już cieszyłam się z nowej fryzury.

Na cięcie przeszliśmy do osobnego pomieszczenia- studia zdjęciowego. Tam najpierw wykonano mi zdjęcia bez makijażu oraz bez stylizacji włosów a następnie Pani Wizażystka wykonała makijaż. Gdy już wyglądałam reprezentacyjnie zaproszono mnie przed kamerę- nie miałam więc przed sobą lustra i nie widziałam, co fryzjer wyczynia z moimi włosami. Akcja!

Pan Wirtuoz Włosa przeszedł do cięcia- usłyszałam pierwsze "ciach!" nożyczek a po chwili zauważyłam obok swoich stóp bardzo długie pasmo włosów... Zbyt długie...

Od razu zareagowałam i zapytałam, czy na pewno Pan Wirtuoz pamięta, że zapuszczam włosy? Uspokoił mnie mówiąc, że mocno cieniuje moje włosy, by nadać im lekkości i objętości, ale nie zmniejszy ich długości. Nawet Pan Operator Kamery przyjaźnie się uśmiechnął i powiedział, żebym była spokojna, ponieważ jestem w dobrych rękach a nawet on widzi, że wciąż mam długie włosy. Kontynuowaliśmy więc nagrywanie.

Po wykonaniu filmiku nadszedł czas na zdjęcia "po"- w tym celu miałam się przebrać. Poszłam do łazienki i dopiero tam w lustrze zobaczyłam swoje włosy... Aż teraz mi serce drży, gdy przypominam sobie tą chwilę.

Z przodu włosy ledwie sięgały ramion! Z tyłu głowy miałam pozostawione jedno długie pasmo włosów, które faktycznie sięgało talii- pozostała część była krzywo przycięta – i nie była to celowa asymetria! Pan Wirtuoz wystylizował moją fryzurę na wielkie fale- najwyraźniej próbował ukryć lub uratować tę nieszczęsną metamorfozę.

Z pięknego ombre, które miałam wcześniej, niewiele zostało- na tych krótkich włosach dominowała chłodna czerń z ledwie rudymi końcówkami. Całość prezentowała się bardzo mało atrakcyjnie- cera momentalnie poszarzała, fryzura wizualnie mnie przygniotła i wyglądałam na starszą niż jestem... Koszmar.

Stanęłam jednak na wysokości zadania, powstrzymałam łzy i zapozowałam do ostatnich zdjęć. Zaraz po ich skończeniu Pan Wirtuoz zapytał: "I jak się Pani podoba nowa fryzura?" - nie wytrzymałam, łzy popłynęły niczym grochy i powiedziałam, że fryzura kompletnie mi się nie podoba, jest za krótka i prosiłam, by nie obcinał mi włosów. "Przyzwyczai się Pani"- usłyszałam w odpowiedzi. Zrozpaczona wyszłam ze studia do recepcji, by wziąć kurtkę- nawet po minach Pań Recepcjonistek było widać zdziwienie i niedowierzanie na widok mojej fryzury.

 Zdjęcie "przed" pokazuje moje włosy jedynie po koloryzacji. Zdjęcie "po" - zarówno po strzyżeniu jak i "stylizacji"- widzicie to gniazdo na czubku głowy?!

 Długość włosów "do pasa" wg "Wirtuoza Włosa" z akademii Berendowicz-Kublin Katowice.



Film ze strzyżenia jest dostępny online- wersję skróconą można obejrzeć bezpłatnie, także wklejam zarówno dla zainteresowanych jak i dla tych, które zastanawiają się nad "metamorfozą": LINK


Do mieszkania dojechałam cała we łzach- dobrze, że akurat w ten dzień współlokatorzy kończyli zajęcia wieczorem. Płakałam i płakałam i płakałam. Nie mogłam patrzeć w lustro, bo za każdym razem lała się z nich jeszcze większa ilość łez, aż zaczęło być to po prostu bolesne- niewiele było w moim życiu takich momentów, żebym aż tak nie mogła się uspokoić. Poszłam pod prysznic- stwierdziłam, że muszę umyć włosy i zobaczyć, w jaki sposób będę je układać, jak spinać. Nawet pod prysznicem, myjąc te włosy, płakałam! Może to zabawne, przeżywać aż tak włosy, które przecież odrosną, ale wiedziałam już jedno- do balu magisterskiego nie uda mi się ich zapuścić do pasa a do tego dążyłam.

Dlaczego nie upomniałam się o poprawę cięcia lub odszkodowanie? Przed metamorfozą podpisałam umowę a sama metamorfoza nie była płatna. Sądziłam więc, że nic nie wskóram a poza tym, bałabym się wracać do tego fryzjera. Zresztą włosów by już nie dokleił...

Niestety nie posiadam innych zdjęć z tego okresu ponieważ skutecznie unikałam obiektywu. Chociaż na powyższych zdjęciach wydaje się, jakby większość fryzury była w rudościach, to był to efekt tylko po "nastroszeniu" włosów przez fryzjera. Po ich umyciu ukazała mi się smutna prawda...


Początkowo umówiłam się do innej fryzjerki na poprawę koloryzacji i cięcia- gdy mnie zobaczyła, stwierdziła że wyglądam tak, jakbym nieudolnie zapuszczała irokeza. Jednak gdy zbliżał się termin wizyty u nowej fryzjerki spanikowałam, że już nic z moich włosów nie zostanie- tym samym odwołałam wizytę.


Punkt zwrotny

Cała sytuacja z "Berendowicz-Kublin" pchnęła mnie do świadomego dbania o włosy- najpierw postanowiłam zawalczyć o przyrost za wszelką cenę: wróciłam do szamponu Nivea (podjęłam się dorywczej pracy, więc mogłam sobie pozwolić na takie szalone wydatki ;)), wciąż stosowałam odżywkę Nivea bez jej spłukania a do tego zakupiłam zestaw startowy włosomaniaczki chcącej zapuścić włosy- olej rycynowy i biotebal. Co wieczór chodziłam spać z mieszanką oleju rycynowego i żółtka jajka- mimo to miałam wrażenie, że włosy nie chciały rosnąć. Po odrośnie było widać, że włosy rosną, ale długość ani drgnęła- zapewne był to efekt cięcia degażówkami.

Byłam zdeterminowana do tego, by mieć rude włosy, dlatego kupowałam farby drogeryjne (najczęściej Joanna Naturia w odcieniu płomienna Iskra) i nakładałam na całą długość. Efekt był opłakany- do połowy głowy odrost łapał intensywną, rudą pomarańcz a pozostała część włosów była czarna- to chyba najgorsze możliwe połączenie kolorystyczne. Nie wiedziałam jednak, że drogeryjna farba nie zakryje czerni bez wcześniejszej dekoloryzacji. Po kilku miesiącach zabaw z drogeryjnymi farbami miałam włosy kompletnie zniszczone- suche, spuszone, matowe.

W tym okresie szczęśliwym trafem zmieniłam dwie rzeczy w pielęgnacji:

1. Wprowadziłam olejowanie włosów oliwką HIPP,
2. Poznałam dziewczynę, która była fryzjerką i widziałam, że faktycznie zna się na włosach- pozwoliłam jej więc przywrócić moje włosy do porządku.

Podczas pierwszej wizyty Fryzjerka wykonała dekoloryzację i tym samym pozbyła się czarnego pigmentu. Nałożyła farbę Oalia Montibello w odcieniu 7.44, która wciąż gości w mojej łazience (rozjaśniam nią odrost). Poprawiła także delikatnie cięcie- umówiłyśmy się, że będę przychodziła do niej co miesiąc na podcięcie końcówek i w ten sposób wyrównamy krzywe cieniowanie bez konieczności drastycznego cięcia podczas jednej wizyty- nie byłam gotowa na ponowne eksperymenty.

Efekt po pierwszej wizycie u Fryzjerki, która podjęła się doprowadzić moje włosy do ładu- od tamtej pory systematycznie wykonywałam zdjęcia i prowadziłam "aktualizację włosową".

W tym też okresie podczas rozmowy ze współlokatorką, zgadałyśmy się o tym, że obie lubimy odżywkę Nivea- współlokatorka uświadomiła mnie, że jest to odżywka, którą powinnam spłukiwać z włosów! Był III-ci rok studiów, aż 9 lat żyłam w nieświadomości! Zaczęłam stosować odżywkę zgodnie z zaleceniami producenta, lecz nie dawała satysfakcjonującego efektu na włosach, dlatego pozostałam przy swojej metodzie pozostawiania odżywki na włosach, tym razem już świadomie i z premedytacją. Włosy nie zachwycały kondycją, ale były odrobinę bardziej dociążone.

 Marzec 2014

 Kwiecień 2014

Czerwiec 2014 - zdjęcie wykonane bez czesania na sucho, ponieważ wtedy wyglądały znośnie. Nie umiałam jednak przekonać się do nieczesania włosów i w którymś momencie dnia zawsze sięgałam po szczotkę.

Niestety, rudy kolor bardzo szybko się wypłukiwał. Co miesięczne farbowanie- mimo, że wykonywane u fryzjera- także przyczyniało się do pogorszenia kondycji włosów. Wpadłam na pomysł zmiany koloru włosów na burgund- nie mam pojęcia dlaczego ubzdurałam sobie, że będzie on wypłukiwał się do rudości =). Gdy wspomniałam o tym fryzjerce, nie wyprowadziła mnie z błędu, ale zmieniła kolor- jakież było moje zdziwienie gdy okazało się, że sprany burgund wygląda równie nieciekawie jak sprany rudy! Ratowałam się jednak pianką Venita "Ognisty Wulkan".

Lipiec 2014

Kondycja moich włosów wcale się nie poprawiała mimo, że stosowałam coraz bardziej bogatą i wymyślną pielęgnację! Przetestowałam wiele kosmetyków: zarówno tych fryzjerskich, które miały zmniejszyć wypłukiwanie czerwonego pigmentu (marki Montibello), drogeryjnych napakowanych silikonami (jak do tej pory niezawodna Nivea czy Kallos) jak i naturalnych- pierwsze podejścia do naturalnych szamponów były tragiczne: włosy wyglądały na jeszcze bardziej zniszczone!

Wrzesień 2014

Wpadłam w dziki szał włosomaniaczych rytuałów, aż stały się one niemal moją obsesją. Codziennie lub co drugi dzień spędzałam kilka godzin z włosami zawiniętymi pod czepkiem. Najpierw kilka godzin olejowania, następnie dwukrotne mycie- czasem metoda OMO, czasem tylko szamponem, czasem dwoma różnymi szamponami. Następnie maska na włosy na minimum 30 minut- często tuningowana miodem, aloesem, siemieniem czy olejami. Po umyciu włosów koniecznie wcierka i serum silikonowe na końcówki. I wiecie co? Włosy wyglądały coraz gorzej...

Styczeń 2015

Bałam się minimalistycznej pielęgnacji ponieważ wydawało mi się, że skoro moje włosy nie reagują na bogatą pielęgnację, to pewnie po minimalizmie będą prezentowały się koszmarnie. Stosowałam więc coraz to nowsze urozmaicenia, kosmetyki, półprodukty w nadziei, że w końcu trafię na coś, co mi pomoże.

Luty 2015

W tym czasie zaczynałam swoją przygodę z naturalną pielęgnacją- początkowo nie byłam do niej przekonana, ponieważ po użyciu szamponów Sylveco włosy wyglądały jeszcze gorzej. Dopiero gdy dowiedziałam się, że efekt spuszonych włosów po zastosowaniu szamponów bez silikonów występuje, ponieważ jest to faktyczny stan naszego włosa a dopiero po pozbyciu się silikonów możemy realnie i trwale odżywić włosy, postanowiłam wytrwać przy naturalnych szamponach. Zmieniłam więc szampony na Sylveco i pierwsze 2 tygodnie były koszmarem- włosy wyglądały bardzo źle, jednak zauważyłam znaczną poprawę na skórze głowy: nagle przestał dokuczać mi łupież! A przypominam, że walczyłam z nim od ok. 6 roku życia.

Również luty 2015, po dwóch tygodniach stosowania szamponu pszeniczno-owisanego Sylveco jako pierwszego naturalnego szamponu stosowanego systematycznie.

Z powodu poprawy stanu skóry głowy pozostałam przy naturalnych szamponach. Odżywki i maski stosowałam przeróżne- zarówno te naturalne jak i konwencjonalne. Olejowałam włosy przed każdym myciem a kondycja włosów wciąż była mizerna. Postanowiłam pozostać przy naturalnych kosmetykach ponieważ uważam je za świadomy i bardziej bezpieczny wybór- a kosmetyki napakowane silikonami wcale nie dawały efektu "WOW"- nie miałam więc czego żałować. W tym okresie Sylveco wypuściło odżywkę wygładzającą i była to pierwsza odżywka, która była w stanie widocznie dociążyć moje niesamowicie spuszone kosmyki (oczywiście stosowałam ją bez spłukiwania ;)).

 Marzec 2015- włosy bez rozczesania na sucho.

 Czerwiec 2015 - totalne spuszenie włosów po miesięcznym stosowaniu oleju kokosowego. Początkowo dawał rewelacyjne efekty, dlatego gdy obserwowałam coraz mocniejsze puszenie się włosów, nie obwiniałam za to tego oleju.

Sierpień 2015- mimo zmiany oleju, włosy wciąż strasznie się puszyły, były matowe i suche.

W końcu stwierdziłam, że czerwień najwyraźniej nie jest moim kolorem- miałam już serdecznie dość wiecznie spuszonych włosów! W tym czasie wzdychałam do włosów dziewczyn z bloga SophieCzerymoja – obie autorki mają włosy niczym z reklamy a osiągnęły taki efekt głównie dzięki... hennie! Postanowiłam po raz ostatni poddać się drastycznej metamorfozie: tym razem u jeszcze innej fryzjerki ponieważ ta, do której chodziłam wcześniej, bardzo zmieniła swój stosunek do mnie- wytykała moją fascynację naturalnymi kosmetykami i uporczywie namawiała na kosmetyki fryzjerskie. A przecież już je przerabiałam i efektu nie było... Zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno ta Fryzjerka wie, jak dbać i pielęgnować włosy? Czy na pewno dobrze dobiera oksydant, czy może robi to z przyzwyczajenia? Postanowiłam spróbować więc szczęścia u nowo poznanej Fryzjerki, która jednak wydawała się mieć większe pojęcie o włosach.

U niej poddałam się ponownej dekoloryzacji- czerwony pigment po piance Venita jest zmorą fryzjerów, na szczęście Fryzjerce udało się go wywabić. Zdecydowałam się na ombre, przy czym jego górna część miała być maksymalnie zbliżona do mojego naturalnego odcienia włosów, ponieważ zamierzałam je zapuszczać. Ombre przechodziło w rudość, którą zamierzałam poprawiań henną na wzór Moniki z SophieCzerymoja. Do koloryzacji został dodany bardzo modny Olaplex.

Ten zabieg również odbił się na kondycji moich włosów- były jeszcze w gorszym stanie a myślałam, że gorzej być nie może! Nie zamierzałam już więcej farbować włosów ani udawać się do fryzjera- w tym celu zakupiłam nożyczki fryzjerskie i by samodzielnie podcinać końcówki. Postanowiłam także zmienić całkowicie kosmetyki do pielęgnacji włosów- wyrzuciłam wszystkie nienaturalne kosmetyki jakie mi pozostały i uzupełniłam je kilkoma naturalnymi nowościami. I w ten sposób trafiłam na ulubieńców, których uporczywie trzymałam się kilka miesięcy (a w przypadku odżywki i szamponu- nawet kilkanaście!). Były to:

1. Szampon do włosów osłabionych i łamliwych, Eco Laboratorie, którym myłam włosy dwukrotnie
2. Maska jajeczna, Babuszka Agafia stosowana początkowo bez spłukiwania a następnie zgodnie z zaleceniami producenta- spłukując
3. Olejek wzmacniający, Babuszka Agafia
4. Henna khadi

Wrzesień 2015

Odkąd porzuciłam chemiczne farbowanie a także zmieniłam pielęgnację na całkowicie naturalną, stan moich włosów w końcu zaczął diametralnie się poprawiać! Już po kilku miesiącach prezentowały się następująco:

Luty 2016

 Kwiecień 2016

 Czerwiec 2016

Wrzesień 2016

Nic więc dziwnego, że trzymałam się kurczowo tych kosmetyków i nie zamierzałam ich zmieniać! Jednak postanowiłam po raz kolejny powalczyć o rude kosmyki- ten kolor nie dawał mi spokoju! Tym razem postanowiłam sama zatroszczyć się o swoje włosy! Do rozjaśnienia odrostów posłużyła mi farba Montibello Oalia 7.44 na oksydancie 6.6%. Chcąc ochronić włosy przed zniszczeniami, do farby dodałam Ultraplex z Joanny- jak zaobserwowałam podczas kolejnych farbowań, Ultraplex był kompletnie zbędny a tylko nadał włosom brzydkiej, zielonej poświaty. Po raz kolejny dostałam nauczkę, że jednak to, co naturalne, najbardziej mi służy.

Luty 2017- na tej części włosów, która była farbowana po raz pierwszy, wyraźnie widać zieloną poświatę.

Odkąd przestałam katować włosy co miesiąc chemiczną farbą, ich stan diametralnie zaczął się poprawiać. Nie bez znaczenia pozostała henna, która nie tylko pomaga mi uzyskać wymarzony, naturalnie wyglądający odcień rudości, niemożliwy do osiągnięcia przy pomocy chemicznych farb, ale także wzmacnia i pogrubia włos.

Od roku farbuję włosy przy pomocy henny- początkowo używałam khadi, następnie zmieniłam na Swati (aktualnie marka zmieniła nazwę na "Sattva"). Rozrabiam ją z naparem z rumianku do konsystencji rzadkiego błota – mało atrakcyjne porównanie ale bardzo trafne ;). Hennę nakładam dokładnie na odrost a resztkę pozostałej henny przeciągam na długości włosów- w ten sposób uzyskując naturalnie wyglądające refleksy.

Kwiecień 2017

Jednak moje naturalne, brązowe włosy, nie dają się "rozjaśnić" do odcienia rudości przy pomocy samej henny- dlatego jeśli odrost zaczyna być widoczny pomimo wyrównywania jego koloru henną, nakładam farbę Montibello Oalia na 30 minut na sam odrost. Po zmyciu farby Montibello, od razu aplikuję hennę- zarówno na odrost jak i na długość włosów, by wyrównać ich koloryt. Farbowanie odrostów wykonuję nie częściej niż raz na 2 miesiące. Natomiast w ciągu minionego roku zdarzyło mi się tylko 2 razy nałożyć farbę chemiczną na całą długość włosów – podczas pierwszego farbowania, gdy naturalny kolor włosów sięgał połowy ich długości, by ujednolicić wcześniej posiadane ombre a także po 4-5 miesiącach od tego farbowania, ponieważ potrzebowałam wyrównać kolor (zielona poświata po Ultraplexie Joanny nie chciała się poddać samej hennie).

Powoli zaczęłam także wprowadzać nowe kosmetyki do włosów- wszystkie oczywiście naturalne! W końcu moje włosy są w dobrym stanie i – w przeciwieństwie do poprzednich doświadczeń- zmiana kosmetyków daje mniej lub bardziej, ale zawsze pozytywny, efekt! W końcu mogę cieszyć się pięknie wyglądającymi włosami bez potrzeby ich stylizacji. Ot, wystarczy umyć i jestem gotowa na wielkie wyjście! To duży komfort psychiczny gdy wiem, że niezależnie od sytuacji i pogody, moje włosy pozostają gładkie i lśniące.

Grudzień 2017

Aktualna pielęgnacja:
I. Szampon odżywczy Vianek stosowany 2x pod rząd,
II. Odżywce do włosów Biolaven, którą spłukuję,
III. Biofermencie z bambusa EcoSPA w ramach zabezpieczania końcówek włosów,
IV. Oleju kokosowym stosowanym przed każdym, lub co drugim myciem- w przeciwieństwie do efektu, jaki dał w czerwcu 2015r, aktualnie jest to mój ulubiony olej!

Do niedawna podcinałam włosy samodzielnie przy pomocy nożyczek fryzjerskich, jednak moje długie kosmyki mają teraz tendencję do tracenia objętości, dlatego zdecydowałam się na wizytę u profesjonalisty. Trafiłam na godną zaufania Panią Fryzjerkę, która lekko wycieniowała mi końcówki włosów, jednak w taki sposób, by nie wyglądały na przerzedzone. Dzięki temu subtelnemu cięciu fryzura zyskała całkiem inny wygląd! Systematycznie odświeżam cięcie oraz końcówki, jednak farbowanie pozostawiam w swoich rękach.


Równowaga PEH

W ciągu ostatnich kilku miesięcy bardzo doceniłam urozmaicanie pielęgnacji włosów przy pomocy PEH, czyli dostarczaniu włosom substancji z grup Protein, Emolientów i Humektantów. Wcześniej w obawie o pogorszenie stanu fryzury stosowałam minimalistyczną i sprawdzoną pielęgnację bazującą na emolientach (powyższe kosmetyki z listy). Włosy wyglądały bardzo dobrze, jednak postanowiłam wyciągnąć z nich jeszcze więcej! Tym samym zaczęłam częściej stosować humektantowy podkład pod olej przed myciem włosów- zazwyczaj żel aloesowy lub kwas hialuronowy. Jednocześnie zmieniłam szampon na taki z dodatkami protein pszenicy (dostępny na Ukrainie marki Yaka, jednak ze względu na jego brak dostępności w PL, czaję się na szampon wzmacniający z nowej, fioletowej serii do włosów firmy Vianek). Okazało się, że częstsze sięganie po humektanty i proteiny dało wymarzony efekt gładkiej tafli, który zamierzam utrzymać!

Równowaga PEH w pielęgnacji włosów- poradnik dla początkujących

Poza proteinami pszenicy obecnymi w aktualnie stosowanym szamponie, systematycznie 1x w miesiącu dodaję do odżywki czystą l-cysteinę. Działa ona na podobnej zasadzie jak Olaplex, ponieważ wbudowuje się we włos i tym samym "zastępuje" obecność pękniętych mostków dwusiarczkowych we włosie, swoimi. Jednak l-cysteina bardzo podnosi pH odżywki, do której jest dodawana, dlatego nie jest wskazane aplikować ją zbyt często. Pomijam także jej aplikację na skórę głowy a na długości trzymam ok. 20-30 minut.

L-cysteina jako naturalny Olaplex


Olejowanie włosów

Moje włosy zdecydowanie bardziej preferują maceraty ziół w olejach oraz mieszanki olejowe niż czyste oleje- nie dają one efektu "wow", ale jak najbardziej je stosuję, jeśli nie mam nic lepszego pod ręką. Oleje nie tylko odżywiają włos ale także chronią go przed zbyt agresywnym działaniem substancji myjących z szamponów (mimo iż stosuję szampony na bazie delikatnych substancji myjących to mam na uwadze, że włosy na długości nie wymagają tak częstego mycia jak włosy u nasady, nie przetłuszczają się a za to częściej ocierają (np. o szalik) i tym samym są bardziej podatne na urazy).

Olejowanie włosów- Kompendium Wiedzy

Zdecydowanie najlepsze efekty na włosach obserwowałam po: olejku na porost włosów Babuszki Agafii (stosowałam go także na długości), olejku wzmacniającym Babuszki Agafii, oleju Sesa, odżywczym olejku do włosów Vianek. Stosowałam także czyste, pojedyncze oleje i masła – całkiem ładne efekty dawało masło awokado, olej z czarnuszki, musztardowy i pestek winogron  - jednak najlepsze rezultaty widzę po oleju kokosowym!


Co ciekawe, pierwszą próbę stosowania oleju kokosowego podjęłam już podczas pierwszych eksperymentów z olejowaniem (czerwiec 2015)- miałam wtenczas włosy wysokoporowate i olej kokosowy dodatkowo uwydatnił ich złą kondycję. Chociaż po kilku pierwszych użyciach ładnie dyscyplinował włosy, przez co byłam bardzo zmotywowana do jego stosowania, to jednak przy długotrwałym stosowaniu włosy stały się spuszone i matowe. Dzieje się tak, ponieważ niewielkie cząsteczki oleju kokosowego wnikają pod otwartą łuskę włosa i tym samym uniemożliwiają jej domknięcie. Z tegoż samego powodu olej kokosowy tak bardzo pasuje mi aktualnie- na włosach mających domknięte łuski niewiele olejów ma szansę odżywić taki rodzaj włosa, zazwyczaj pokrywają jedynie jego powierzchnię. Natomiast niewielkie cząsteczki oleju kokosowego umożliwiają przeniknięcie nawet pod domkniętą łuską włosa i jego odżywienie oraz wzmocnienie. Już po pierwszym użyciu oleju kokosowego zauważyłam znaczne nabłyszczenie i zdyscyplinowanie włosów, jednak bez efektu nadmiernego obciążenia kosmyków. Po umyciu włosy wciąż posiadają charakterystyczną lekkość, sprężystość i objętość.

Rozczarowaniem okazał się dla mnie olej lniany- jest zdecydowanie zbyt mocno obciążający, przez co moje włosy zaczynają się strączkować i tracą odbicie od nasady. Podobny efekt uzyskiwałam nawet mając włosy wysokoporowate, dla których olej ten jest dedykowany- ale cóż, ile włosów, tyle przypadków!

Olejem, który zachwycił mnie szybkością swojego działania był odżywczy olejek do włosów Vianek- już po pierwszym użyciu widoczne było wygładzenie i nabłyszczenie włosa (a przypominam, że na efekty olejowania należy poczekać, czasem bardzo długo- jak widzicie, moja droga do pięknych włosów trwała aż 4 lata! Dlatego zachęcam do bycia wytrwałą, bo warto!). Co więcej- nie tylko ja obserwuję natychmiastowe działanie olejku Vianek- jeśli czytałyście historię Magdaleny to zapewne pamiętacie, że również wspominała o tym efekcie:

"Wasze Historie"- historia Magdaleny


Pobudzenie wzrostu włosów

Chociaż moim pierwotnym celem był szybki przyrost włosów, to w pewnym momencie włosomaniactwo weszło na stałe do mojego planu pielęgnacji. Kiedy najbardziej zależało mi na zapuszczeniu włosów, tuż po nieszczęśliwej metamorfozie, jak na złość włosy nie chciały rosnąć! Aktualnie bardziej zwracam uwagę na ich możliwe zagęszczenie (oczywiście w granicach możliwości genetycznych- warto jednak walczyć o każdy babyhair!) oraz ogólną kondycję niż przyrost, jednak w toku swojego włosomaniactwa wypróbowałam kilka znanych wcierek:

1. Jantar- dawała bardzo dobre efekty zarówno w kwestii przyrostu włosów jak i ilości babyhair, jednak stosowana dłużej niż miesiąc przyspieszała przetłuszczanie się skóry głowy. Nie posiada jednak całkowicie naturalnego składu, dlatego postanowiłam zmienić ją na bezpieczniejszy kosmetyk.

2. Wcierka Babuszki Agafii – nieznacznie ale widocznie pobudzała wzrost włosów, nie zauważyłam po niej znacznego zwiększenia ilości babyhair,

3. Napar z kozieradki – daje efekty porównywalne z Jantarem, wysyp babyhair oraz przyrost włosów zdecydowanie zauważalny i satysfakcjonujący, nie przyspieszyła przetłuszczania włosów,

4. Normalizujący tonik-wcierka do skóry głowy, Vianek – ten produkt dał u mnie najbardziej spektakularne efekty w kwestii babyhair! Pojawiło się ich całe mnóstwo aż mogłam zaczesać je niczym grzywkę. Nie zauważyłam za to znaczącego przyrostu włosów na długości.

Zdarza mi się wcierać olej w skórę głowy, jednak nie wykonuję tego systematycznie, ponieważ olej na skórze głowy nie powinien pozostawiać dłużej niż przez 30 minut. Stwarza to ryzyko czopowania mieszków włosowych, ich niedotlenienia a tym samym- osłabienia i wypadania włosów. Natomiast nałożone oleje na długości włosa trzymam kilka godzin (np. idąc do pracy lub na siłownię).


Podsumowując:

Moje początki świadomej pielęgnacji były bardzo trudne- mimo stosowania przeróżnych kosmetyków, systematycznego olejowania, podcinania, braku stylizacji na gorąco i bogatej pielęgnacji, moje włosy wyglądały bardzo nieestetycznie i aż ciężko było uwierzyć, ile czasu poświęcałam na ich pielęgnację. Frustrujący był brak jakichkolwiek efektów przed ok. 2 lata świadomej pielęgnacji! Dopiero rezygnacja z comiesięcznego farbowania włosów farbami chemicznymi pomogła mi uzyskać pierwsze efekty. Zmiana farby chemicznej na hennę przyczyniła się nie tylko do poprawy kondycji włosa ale także umożliwiła mi uzyskanie pożądanego, naturalnie wyglądającego odcienia rudości.

Kolejnym krokiem milowym w pielęgnacji było wdrożenie pielęgnacji PEH, dzięki której włosy wyglądają nienagannie niezależnie od warunków atmosferycznych oraz zastosowanych kosmetyków, które chętnie zmieniam w poszukiwaniu ideałów!

Pielęgnację opieram tylko i wyłącznie na kosmetykach naturalnych, żaden ze stosowanych przeze mnie preparatów nie zawiera silikonów a mimo to udało mi się osiągnąć efekt gładkiej tafli na włosach.


Mam nadzieję, że moja włosowa historia będzie dla Was motywacją w walce o piękne włosy! Ufam, że te z Was, które zastanawiają się, czy pielęgnacja włosów bez silikonów jest w stanie przynieść zadowalający efekt przekonają się, że istnieją ich naturalne zamienniki, równie skuteczne a jednocześnie nie szkodzące środowisku ani fryzurze!

Koniecznie dajcie znać, jak wygląda Wasza pielęgnacja włosów, czy stosujecie naturalne kosmetyki? Jakie są Wasze doświadczenia?

Możecie również wysyłać mi swoje historie na meila: kosmetologia-naturalnie@wp.pl - najciekawsze zostaną opublikowane, by być inspiracją i wsparciem dla pozostałych Czytelniczek!

Pozdrawiam serdecznie!

[249.] Niedziela dla włosów- puch ujarzmiony!

[249.] Niedziela dla włosów- puch ujarzmiony!

Cześć Dziewczyny!

Przez ostatnie dwa tygodnie walczyłam ze strasznym puszeniem się włosów, co mogłyście zobaczyć tutaj: KLIK! i tutaj: KLIK!

Nie mając pojęcia, co zrobić z włosami postawiłam na produkt, który zawsze ratował mnie z opresji- wygładzającą odżywkę od Sylveco.



Plan działania był następujący: w odróżnieniu od poprzednich NdW, gdzie nakładałam bardzo dużo półproduktów, w dzisiejszej NdW postawiłam na prostotę. 

1. Włosy umyłam szamponem regenerującym do włosów suchych i łamliwych firmy Baikal Herbals. Kosmetyk ten zawiera w składzie Magnesium Laureth Sulfate (MLS), więc mocno oczyszcza włosy i skórę głowy (również z silikonów). Stosuję go jedynie raz na jakiś czas, by nie podrażnić skalpu czy nie spowodować nawrotu łupieżu.

2. Na długość włosów od ucha w dół nałożyłam odżywkę i potrzymałam ją pod czepkiem foliowym przez 15 min.

3. Nałożyłam odrobinę Bioelixire na końcówki włosów.


Efekt przedstawiał się następująco:


Kolor nie zachwyca, wciąż nie poprawiam go żadną pianką czy szamponem. Jestem umówiona na małą fryzurową metamorfozę, także pozwalam się farbie wypłukać. Bardzo brzydko, nierównomiernie schodzi...

Włosy z powyższego zdjęcia zostały rozczesane TT nie tylko po umyciu ale również tuż przed zrobieniem zdjęcia. W końcu przestały się puszyć po zastosowaniu szczotki! Dla porównania, efekt z zeszłotygodniowej NdW, po rozczesaniu włosów:

                                  zeszły tydzień                                                                  dziś

Przez ostatni tydzień zastosowałam się do Waszych rad i starałam się ograniczyć stosowanie TT na rzecz rozczesywania włosów palcami. Musze przyznać, że efekt był całkiem zadowalający i na pewno zapoznam się bliżej z tą metodą!

Pozdrawiam serdecznie!
Azime
Copyright © 2018 kosmetologia-naturalnie.pl