[134.] Jak wybierać kosmetyk, by działał?

[134.] Jak wybierać kosmetyk, by działał?

Witam!
Dzisiejsza notka będzie typową opisówką, padł mi dysk w laptopie a wraz z nim utraciłam wszystkie zdjęcia, które czekały w kolejce do publikacji na blogu (większość zdjęć jestem w stanie wykonać jeszcze raz, jedyne co przepadło całkowicie to "sierpniowe denko", ponieważ zaraz po zrobieniu zdjęć wyrzuciłam puste opakowania. A miałam do opisania kilka bardzo ciekawych produktów :(( ).

Mam jednak mam nadzieję, że ten post będzie przydatny. Wiem, że mojego bloga czytają nie tylko osoby wtajemniczone w kosmetyczny świat, ale również osoby, które chciałyby w końcu "coś" zrobić ze swoją skórą i sprawić, by wyglądała ona lepiej. Jak w ogóle się za to zabrać? Od czego zacząć?

Firmy kosmetyczne i dermokosmetyczne zalewają nas reklamami i obietnicami pięknej skóry. Z bilboardów i reklam spoglądają na nas modelki o idealnych rysach twarzy, ponętnym uśmiechem zachęcając do kupienia produktu. I chociaż absolutnie zdajemy sobie sprawę, że za tą dziewczyną stoi sztab stylistów, wizażystów, lekarzy medycyny estetycznej, fryzjerów oraz - albo przede wszystkim- grafików, nie jesteśmy w stanie oprzeć się zakupowi kolejnego produktu, który "niby fajnie nawilżył, ale zmarszczki pozostały". Moja mama zwykła mawiać "Vichy, Vichy a jak wisiało tak wisi"- i powiedzmy sobie szczerze i otwarcie- wiele z nas zraziło się do kosmetyków. Ba, wiele osób jest przekonane, że stosując kosmetyki na dłuższą metę zniszczymy sobie skórę. Wg niektórych, lekarstwem na piękną cerę jest nie stosowanie niczego, mycie twarzy szarym mydłem, okazjonalne zastosowanie kremu Bambino lub "klasycznego" Nivea. Najczęstszym argumentem jest: "bo moja koleżanka nic nie stosuje, a ma taką piękną cerę!".

Czy w tym momencie usłyszałyście siebie, albo kogoś ze swojego otoczenia? :)

Zgodzę się, że od genów zależy bardzo wiele. Nie oznacza to jednak, że jeżeli natura obdarzyła nas suchą skórą, na której bardzo szybko pojawiły się pierwsze zmarszczki, powinnyśmy usiąść z założonymi rękami i płakać, lub co gorsza obnosić się z w/w problemami i użalać się na swój biedny los. Wystarczy spojrzeć na  azjatów- słyną z młodego wyglądu, jednak stosują bardzo wiele kosmetyków. I nie są to takie kosmetyki jak u nas- cały rytuał porannej i wieczornej toalety jest o wiele dłuższy i bardziej skomplikowany niż nasz, "zachodni" demakijaż i nałożenie kremu. Azjaci wspomagają swoją skórę naturalnymi składnikami i unikają szkodliwej chemii w kosmetykach.  

Czemu nie wziąć z nich przykładu?

Zacznijmy po kolei. Najpierw musimy zacząć od określenia typu oraz podtypu naszej cery: KLIK!. Kiedy już wiemy, z jakimi problemami się borykami, spójrzmy realnie na działanie kosmetyku- nie dajmy sobie mydlić oczu, że jakikolwiek krem cofnie nam głębokie zmarszczki. Niestety, kosmetyki w przypadku tak głębokich zmian są bezradne. Dlatego rada na przyszłość- "zapobiegajmy, żeby potem nie leczyć"- KLIK!.

Teraz przejdźmy do najważniejszego- po czym poznać, że kosmetyk w ogóle zadziała?

Całą tajemnicą jest skład INCI. "INCI" to skrót od "International Nomenclature of Cosmetic Ingredients", czyli "Międzynarodowe Nazewnictwo Składników Kosmetycznych". Spis ten znajduje się obowiązkowo na opakowaniu kosmetyku i jako jeden z niewielu informacji podanych na opakowaniu- jest regulowany prawnie. Oznacza to, że dokładnie to, co znajduje się w INCI, znajduje się również w kosmetyku. Im wyżej wypisany jest dany składnik, tym więcej znajdziemy go w produkcie.

Więc dlaczego do tej pory nie zwracałyśmy uwagi na INCI?

Jedynym wielkim minusem INCI jest fakt, że jest napisany albo po łacinie albo po angielsku (dlatego, ponieważ jest to międzynarodowe nazewnictwo). Mało który konsument posługuje się biegle łacińskimi nazwami roślin oraz angielskimi nazwami substancji chemicznych. Dlatego czytanie składników INCI przychodzi nam z trudem.

Jak możemy sobie pomóc?

Na stronie wizaz.pl znajduje się zakładka "KWC- Kosmetyk Wszech Czasów". Link do "KWC"- KLIK!. Jest to spis praktycznie wszystkich kosmetyków dostępnych na polskim rynku. Przy zdecydowanej większości tych kosmetyków, mamy również podany skład INCI. Kolejnym krokiem jest włączenie strony kosmopedia.org- w prawym górnym rogu znajduje się wyszukiwarka. Wystarczy skopiować nazwę składnika, której nie potrafimy odszyfrować, i wyszukać ją na kosmopedii. Czasem aż włos się jeży na głowie gdy czytamy, czym codziennie traktujemy swoją skórę i jakie to może dać skutki na przyszłość. Jeśli jednak nie możemy znaleźć czy to składu INCI kosmetyku na wizaz.pl, czy to kosmopedia nie odnajduje wybranej przez nas frazy, pozostaje jeszcze wyszukiwarka google, która zazwyczaj radzi sobie z odnalezieniem wszystkiego- zarówno bardziej i mniej rzetelnych informacji :).

Jak już wcześniej wspomniałam- im wyżej dany składnik jest w INCI, tym jest go więcej w kosmetyku. Dlatego też nie ma co oczekiwać, że jeśli jakaś substancja czynna znajduje się na końcu składu (np. za konserwantami), będzie dawać widoczne efekty.


Zagłębiając się w rozszyfrowywanie INCI zaczęłam zauważać, że większość drogeryjnych kosmetyków jest na jedno kopyto- masa chemii, która z założenia ma być obojętna dla skóry (są to przede wszystkim substancje tworzące "bazę kremu", sztuczne emolienty, emulgatory i substancje stabilizujące) oraz 3-4 składniki roślinne. Do tego dodany stearyl- i/lub cetyl alkohol jako substancje zmiękczające, dimethicone, czyli silikon, który ma na zadanie wygładzać skórę i sprawiać, że będzie miękka w dotyku oraz parafina- jako warstwa okluzyjna, zapobiegająca utracie wody z naskórka. Jak sytuacja ma się do kosmetyków aptecznych? Tutaj nie będę aż takim chojrakiem, ponieważ przyznaję, że mój studencki budżet ograniczał mnie i nie byłam w stanie wydawać pieniędzy na drogie dermokosmetyki. Jednak dzięki zajęciom na uczelni miałam okazję poznać bardzo dużą ilość dermokosmetyków i ich składów. Niestety, cena nie zawsze przekłada się na efekt. W dodatku, jako że dermokosmetyki zawierają silniej działające substancje, można zrobić sobie krzywdę, stosując je nieodpowiednio. Co ciekawe- często sami producenci opisują na etykietach takie farmazony, jakby sami nie wiedzieli, czym pielęgnować problematyczną cerę oraz w jaki sposób działają poszczególne substancje w kosmetyku. Musimy same trzymać rękę na pulsie, nie wierzyć obietnicom producentów, same zadecydować, jak stosowanie danego kosmetyku może wpłynąć na stan naszej cery w przyszłości.

Dlaczego jestem tak nieufna w stosunku do producentów?

Niewiele informacji znajdujących się na opakowaniu kosmetyków jest regulowana prawnie. Należą do tego m. in.: nazwa producenta, koncernu, nazwa kosmetyku, sposób jego użycia, termin ważności oraz jak długo można stosować kosmetyk po otwarciu. Regulowany również jest skład INCI. Cała reszta znajdująca się na kosmetyku, czyli obietnice cudownego działania, przeznaczenie dla wybranego typu skóry oraz wybiórczy opis substancji znajdujących się w kosmetyków może być jedną, wielką, totalną ściemą. Zdarzyło mi się zarówno prywatnie jak i na uczelni mieć "przyjemność" pracy z kosmetykiem, który miał np. napis "naturalny" a natury to on raczej nigdy nie uświadczył, czy też: "bez konserwantów/bez parafiny" a konserwanty/parafina jak byk postawione w INCI.

Jak na szybko ocenić skład kosmetyku?

Najprościej i najbardziej "łopatologicznie" będzie przyjąć sobie do wiadomości kilka wskazówek:

1. Unikamy niektórych rodzajów alkoholi:
a) jeśli w składzie widnieje "alcohol", "alcohol denat." odstawmy kosmetyk na półkę. Jest to wysuszający rodzaj alkoholu.
b) Inaczej sprawa ma się przy "stearyl alcohol" oraz "cetyl alcohol"- są to sztuczne emolienty, które mają na zadanie zmiękczyć naszą skórę i stworzyć na niej ochronny film, zapobiegający utracie wody z naskórka. Niestety, działają komedogennie (zatykają pory). Tylko po co męczyć skórę chemią, skoro można zastosować naturalne emolienty, czyli całe bogactwo olejów?

2. Skoro już o olejach mowa:
a) Jeśli w składzie jakiegoś kosmetyku występuje spora ilość substancji z dopiskiem "oil", możemy założyć, że kosmetyk jest warty uwagi.
b) Uwaga na "mineral oil"- to "ładna" nazwa parafiny.

3. Skoro już o parafinie mowa:
a) unikamy parafiny, ponieważ powoduje zatykanie porów (jest komedogenna). Jest nagminnie dodawana do oliwek dla niemowląt. No kto przy zdrowych zmysłach smarowałby skórę dziecka produktem ubocznym otrzymywania ropy naftowej?! Często parafina jest powodem, przez który na skórze dziecka pojawiają się wypryski niewiadomego pochodzenia czy kaszka. Wystarczy nie smarować skóry dziecka oliwką zbyt często (skóra dziecka o ile jest zdrowa, jest na prawdę dobrze nawilżona) lub zamienić oliwkę na taką, która nie zawiera w sobie parafiny (np. HIPP).
b) Parafina występuje pod nazwami "paraffinum", "paraffinum liquidum" oraz "mineral oil".

4. Spora ilość dopisków "extract" również podpowiada, że kosmetyk ma sporo ekstraktów roślinnych.
5. Składniki INCI są od siebie oddzielone przecinkiem. Jeśli między niektórymi składnikami zamiast przecinka jest znak "/" oznacza to, że składnik wymieniony jest kilkakrotnie tylko za każdym razem podana jest inna nazwa. Producenci często wykorzystują taki myk przy ekstraktach roślinnych. Często jedna roślina posiada kilka nazw, dlatego wypisywana jest po kolei każda z tych nazw, każda z dopiskiem "extract"- przez to wydaje się konsumentom, że w składzie jest wiele substancji roślinnych a tak na prawdę chodzi o jeden i ten sam składnik.

Rozszyfrowywanie składów INCI pchnęło mnie w kierunku bardziej naturalnej pielęgnacji. Nie jestem radykalną fanką kosmetyków naturalnych, nie mniej jednak dostrzegam różnicę pomiędzy kosmetykami w 100 % naturalnymi a drogeryjnymi. Nie każda cera reaguje tak samo- znam osoby, które twierdzą, że wolą drogeryjne kosmetyki, ponieważ chemia w nich zawarta im służy. Tak na prawdę każda skóra to całkiem nowe wyzwanie i każda z nas musi nauczyć się odczytywać sygnały, jakie skóra nam daje.


I na koniec pozwolę sobie na reklamę Sylveco- dlaczego tak polubiłam te kosmetyki? Wystarczy wejść na ich stronę internetową (sylveco.pl), wybrać jakikolwiek kosmetyk i zobaczyć na skład INCI. Sylveco nic nie ukrywa- podaje INCI nawet z przetłumaczeniem na język polski. Możemy kliknąć na każdy składnik by dowiedzieć się, jak on dokładnie działa. Lubię takie jasne sytuacje :)

Osobiście twierdzę, że naturalna pielęgnacja nie jest jakąś fanaberią szczególnie zakręconej garstki osób. Zdecydowana większość pacjentów, z którymi się spotykam, przechodząc na naturalne kosmetyki czuje i obserwuje poprawę stanu cery. Osoby takie zazwyczaj nigdy lub bardzo niechętnie wracają do drogeryjnych kosmetyków. W dodatku naturalna pielęgnacja absolutnie nie jest nudna- bogactwo olejów oraz ekstraktów roślinnych z których można robić różne mieszanki powoduje, że jesteśmy w stanie otrzymać produkt o bardzo wielokierunkowym działaniu. A naturalna pielęgnacja wcale nie musi rujnować naszego portfela czy zabierać nam sporo czasu. Stosując naturalne kosmetyki, stosujemy je dokładnie w ten sam sposób jak kosmetyki drogeryjne, kosztują bardzo podobne ceny. Zabawy z półproduktami zazwyczaj są bardziej pracochłonne, jednak zainteresowanie nimi pojawia się w wyniku miłości do naturalnej pielęgnacji :D Nie od razu Rzym zbudowano! Warto zacząć od małych kroków i zobaczyć, czego potrzeba naszej skórze :)

Ależ się dziś rozpisałam! Mam nadzieję, że miło się Wam czytało ten post i że uchyliłam Wam chociaż rąbek tajemnicy składników INCI :) Trzymajcie kciuki za naprawę mojego laptopa, żebym mogła do Was szybciutko wrócić ze zdjęciami!

Pozdrawiam =*


Copyright © 2018 kosmetologia-naturalnie.pl