niedziela, 29 października 2017

[477.] Nowości makijażowe w mojej kosmetyczce- Boho Green Makeup, Ecolore

Niedawno uzupełniłam swój makijażowy kuferek o kilka nowych kosmetyków- korzystając z promocji -49% w Rossmannie zakupiłam swój ulubiony eyeliner Boho Green Makeup a także z tej samej marki tusz do rzęs oraz pomadkę, które są dla mnie całkowitą nowością. Natomiast będąc na targach Ekotyki w Krakowie zakupiłam czarny, matowy cień do powiek marki Ecolore- intensywna, matowa czerń jest makijażową klasyką, nie tylko w przypadku smoky eyes, ale może także wspomóc uzyskanie głębi na dowolnym kolorze zaaplikowanym w zewnętrznym kąciku oka!

Nowe kosmetyki miałam już okazję testować, także najwyższa pora coś więcej Wam o nich wspomnieć- a nie mogło być lepszego momentu na makijażowe szaleństwa niż Halloween!


Makijaż oka wykonałam przy pomocy czarnej kredki Felicea, która posłużyła za bazę dla cienia Ecolore w odcieniu "Black Swan" no 027 - jest to matowy, dobrze napigmentowany cień. Na powiece utrzymuje się wzorowo cały dzień bez poprawek. W powyższym makijażu nałożyłam go tylko tuż przy linii rzęs górnej powieki i mocno roztarłam brązowym cieniem- nie chciałam uzyskać smoky eye a i tak makijaż wyszedł ciemny. Będę jeszcze ćwiczyć!


Mimo, że cień jest sypki, nie osypuje się. Wystarczy po aplikacji cienia na pędzel strzepnąć nadmiar produktu z włosia. Do wykończenia makijażu oka użyłam eyelinera Boho Green Makeup oraz wytuszowałam rzęsy maskarą tej samej marki. 


W ofercie Boho Green Makeup znajduje się kilka tuszy, zdecydowałam się na wersję "Volume & Green". Jest to intensywna, głęboka czerń i daje następujący efekt:


Mi osobiście efekt bardzo się podoba, ponieważ preferuję tusze, które wydłużają i podkręcają rzęsy. Obawiam się jednak, że osoby oczekujące pogrubienia rzęs, niekoniecznie mogą być usatysfakcjonowane efektem- być może zmiana szczoteczki na grubszą dałaby lepszy efekt pogrubienia rzęs? Mi osobiście efekt bardzo się podoba zwłaszcza, że szczoteczka bardzo dobrze rozdziela rzęsy i nie skleja ich.


Makijaż ust wykonałam przy pomocy matowej pomadki Boho Green Makeup w odcieniu "LIN" nr 107 a na środek warg nałożyłam pomadkę Felicea nr 24 "Szary Róż".

Makijaż twarzy niezmiennie obejmował bazę Neve Cosmetics, podkład Ecolore w odcieniu "Golden 2", rozświetlacz Ecolore "Nightlight" oraz brązowy cień "Chococholic" nr. 015 Ecolore, który nie tylko posłużył mi do makijażu oka ale także do podkreślenia brwi i zastąpił bronzer. 

Do tego odrobinka sztucznej krwi oraz spiłowane tipsy przyklejone na klej do protez Corega- tak prezentuje się mój Halloweenowy makijaż!


Czy znacie któreś z powyższych kosmetyków? Jak spisują się one u Was?
Pozdrawiam serdecznie!

 PS Tosia przebrała się wraz ze mną- za Grumpy Cat :D


czwartek, 26 października 2017

[476.] Dlaczego warto stosować oleje w pielęgnacji?


Okres jesienno-zimowy stawia przed naszą skórą kolejne trudności- tym razem będzie ona narażona na wiatr, mróz, wilgoć. Sprzymierzeńcem w walce o odpowiednio nawilżoną i przyjemnie gładką skórę a także dociążone i niepodatne na puszenie włosy są … oleje!

Jednak ta grupa związków przysparza niektórym trudności w stosowaniu- dlatego dziś chciałabym Wam opowiedzieć, jak wprowadzić oleje w pielęgnacji, jak je dozować i które wybierać, by zapewnić sobie maksimum dobrodziejstw!

(Na zdjęciu tytułowym moje ulubione olejki do demakijażu- Resibo oraz Vianek, powyższe zdjęcie- aktualnie stosowana oliwka dla dzieci marki Anthyllis Baby, wkrótce opowiem Wam o niej więcej!)


Jaką pełnią funkcję?
 
Oleje należą do grupy emolientów, czyli substancji, których głównym celem jest pozostawanie na powierzchni skóry i tworzenie bariery zapobiegającej utracie wody z naskórka. Do tej grupy należy też szereg innych substancji, m. in. oleje mineralne jak parafina i wazelina, jednak w odróżnieniu od nich, oleje nie tylko zapobiegają ucieczce wody z naskórka- odżywiają cerę, ponieważ są to złożone związki: zawierają witaminy, substancje wzmacniające barierę hydrolipidową skóry, wpływające na zmiękczenie naskórka i uczucie gładkości a także wspomagają gojenie się wyprysków, czy też działają przeciwzmarszczkowo. 

Poprzez zapobieganie ucieczki wody z naskórka, oleje wykazują pośrednie działanie nawilżające. Dodatkowo zapobiegają powstawaniu suchych skórek i niwelują szorstkość cery. Odżywiają, nadając promienności dzięki czemu wygląda na wypoczętą. Poprzez wzmocnienie bariery hydrolipidowej skóry przyczyniają się do lepszej tolerancji skóry na czynniki zewnętrzne jak wiatr, wilgoć i mróz.

Najczęstszymi powikłaniami po stonowaniach oleju są: uczucie niedostatecznego nawilżenia skóry lub nasilenie zmian trądzikowych. Dlatego należy bacznie zwrócić uwagę na odpowiedni dobór olejów a także odpowiednie ułożenie planu pielęgnacyjnego.


Podstawową zasadą, o której powinno się pamiętać w kwestii pielęgnacji cery, jest wypijanie odpowiednich ilości wody w ciągu dnia- kosmetyki a zwłaszcza oleje, mają na zadanie zatrzymać wodę w naskórku, jednak nie mają możliwości „wtłoczenia” wody do komórek. Woda zawarta w tkankach dostaje się tam poprzez wypijanie. Oleje natomiast zapobiegają ucieczce tej wody, jednak jeśli borykasz się z problemem odwodnionej lub suchej cery, warto wzbogacać pielęgnację o humektanty a więc substancje wnikające głęboko w naskórek i wiążące tam wodę- kwas hialuronowy, aloes, pantenol, glicerynę- które usprawnią zatrzymanie wody w naskórku.

Natomiast w zależności od naszego rodzaju cery, będą nam pasować odmienne oleje- każdy olej ma inny skład chemiczny, zawiera odmienne kwasy tłuszczowe w różnych proporcjach co przekłada się na działanie takiego oleju.

 (Przykłady olejów dla różnych rodzajów cer)


 

W przypadku włosów również warto dobrać odpowiedni olej do ich porowatości:

(Przykłady olejów do porowatości włosów)
 


Jeśli nie masz jeszcze doświadczenia z olejami, zachęcam do zdecydowania się na 3-4 oleje, zmieszanie ich i pielęgnację skóry lub włosów przy pomocy takiej mieszanki- stosowanie jednego, czystego oleju stwarza na początku ryzyko, że nie będzie pasował naszej skórze lub włosom i zanim zdążymy się zorientować, pogorszy ich stan. Stosowanie olejów w mieszance niweluje ten efekt, ponieważ mieszanka olejów będzie uzupełniać i potęgować działanie każdego osobnego oleju- dlatego np. częstą i niemiłą niespodzianką jest wysuszenie włosów po stosowaniu czystego oleju kokosowego, jednak jeśli znajduje się w mieszance, nada jej wspaniałe właściwości nabłyszczające i wzmacniające włos! Podobną analogię można zaobserwować w pielęgnacji cery.

(W ostatnich tygodniach olej kokosowy przeżywa u mnie renesans! Gdy miałam włosy wysokoporowate był moim wrogiem, odkąd kondycja włosa uległa poprawie, stale gości w ich pielęgnacji.)
 

Jak stosować oleje?
 
Podstawowym wykorzystaniem jest zastąpienie kremów olejem- zwłaszcza na noc, gdy nie musimy się przejmować pozostawieniem na skórze błyszczącego filmu. Jednak jeśli Twoja cera preferuje kremowe a nie oleiste formuły, możesz dodawać kroplę ulubionego oleju lub mieszanki bezpośrednio do porcji kremu, którą zamierzasz nałożyć na twarz. 

Oleje można także zastosować w formie serum- wtedy po umyciu twarzy aplikujemy niewielką ilość olejów na twarz i odczekujemy parę minut, by oleje miały czas częściowo się wchłonąć a następnie nakładamy na nie krem, przez chwilę masując skórę. Masaż ten umożliwi emulgację resztek oleju pozostałego na skórze i jego całkowite wchłonięcie- metoda ta pomaga „przemycić” oleje do pielęgnacji cer wyjątkowo słonych do zapychania. I chociaż osoby ze skłonnością do komedogenności i łojotoku mogą obawiać się olejów, to powinny mieć na uwadze, że wspomagają one gojenie się wyprysków a także wzmacniają one barierę hydrolipidową, co wpływa na zmniejszenie aktywności gruczołów łojowych oraz reguluje ich pracę.

Oleje są także wspaniałym kosmetykiem do demakijażu- dzięki swojej formule bez trudu domywają kosmetyki kolorowe, nawet wodoodporne tusze do rzęs (które- dla zapewnienia wodoodporności- są tworzone na bazie substancji tłuszczowych, które nierozpuszczają się pod wpływem wody. Skąd więc problem odbijania się takich tuszy na powiekach? Odpowiedzią jest sebum na nich zgromadzone ;))!

(Ulubione masło- zeszłej zimy był to mój hit, od tamtej pory stale gości w pielęgnacji.)

Ponadto demakijaż przy pomocy olejów pozostawia na skórze tłusty film, który bez trudu jest zmywalny przy pomocy kolejno zastosowanego kosmetyku np. żelu lub emulsji, jednak stwarza barierę, która zapobiega zbyt agresywnemu oczyszczeniu cery. Warto pamiętać, że kosmetyki do mycia twarzy, które spisywały się u nas w sezonie letnim mogą być w aktualnym okresie zbyt mocne, co prowadzi do naruszenia bariery hydrolipidowej skóry, uczucia „ściągnięcia”, wzmożonej reaktywności i suchości skóry.

Natomiast w pielęgnacji włosów oleje warto zastosować minimum pół godziny przed ich myciem- zabieg ten najlepiej wykonywać przed każdym lub co drugie mycie włosów. Dzięki niemu włosy stają się bardziej błyszczące, zdyscyplinowane, nie puszą ani nie elektryzują się a także zdecydowanie łatwiej się rozczesują.

Korzyści ze stosowania olejów mogą także dotyczyć pielęgnacji ciała- oleje oraz masła w formie czystej możemy aplikować bezpośrednio na skórę zamiast balsamu. W ten sposób pozbędziemy się problemu łuszczącej skóry na ciele, stanie się ona nie tylko dobrze nawilżona ale też bardziej gładka i elastyczna. Oprócz tego podstawowego zastosowania, można także do mieszanki olejów dodać fusy z kawy, cukier lub sól i z ich pomocą wykonać peeling ciała, który pozostawi na skórze delikatny film- wbrew temu, co mogłoby się wydawać, film ten wcale nie jest tłusty i nie brudzi ubrań.

(Odkrycie miesiąca- masło marki Asoa- również pokochałam je i to już od pierwszego użycia!)

Chociaż 100% olejowe formuły kosmetyków bywają problematyczne, warto wzbogacać na nich pielęgnację- w przeciwieństwie do formuł emulsyjnych (kremów, balsamów itp.) nie posiadają emulgatorów. Niestety emulgatory mogą wymywać lipidy z bariery hydrolipidowej. O ile w przypadku skór tłustych, czy normalnych efekt ten jest niemal niezauważalny i nie stanowi problemu (ponieważ emulgatory nie są aż tak silnymi substancjami jak np. środki myjące, słabiej wypłukują lipidy naskórka niż detergenty), to w przypadku skór suchych nie zaleca się naruszania tej niewielkiej ilości bariery hydrolipidowej, którą skóra stara się wytworzyć. I właśnie dlatego dla skór suchych i skór niemowląt zaleca się oleje oraz masła roślinne- głównie ze względu na brak emulgatorów a nie przez ich bardzo silnie właściwości hamujące ucieczkę wody z naskórka.

Mam nadzieję, że zachęciłam Was do wzbogacenia pielęgnacji o oleje! Ciekawa jestem Waszych doświadczeń i opinii.

Pozdrawiam,
 PS Powyższy post pojawił się także na blogu Resibo.pl, na który serdecznie Was zapraszam!

poniedziałek, 23 października 2017

[475.] Asoa- zapoznanie z nową marka polskich kosmetyków naturalnych!

Bardzo się cieszę, że w Polsce rynek kosmetyków naturalnych rozwija się i to w całkiem szybkim tempie! Pojawia się coraz więcej sklepów oferujących kosmetyki naturalne, marki naturalnych kosmetyków z zagranicy wchodzą na nasz rynek a także powstają kolejne, rodzime marki oferujące kosmetyki w 100% naturalne! Jedną z takich marek jest Asoa - zdecydowałam się na zapoznanie z marką i każdy z kosmetyków, który wypróbowałam okazał się ulubieńcem i strzałem w 10!

Już pierwsze użycie tych kosmetyków dało u mnie pozytywny efekt a im dłużej je stosuję, tym lepsze rezultaty obserwuję! Zachwycona tymi kosmetykami polecałam je koleżankom na targach Ekotyki, gdzie Dziewczyny mogły od razu je przetestować. Muszę także podzielić się z Wami opinią o tych kosmetykach, bo warto zwrócić na nie uwagę!


Serum dla koneserów


Skład INCI: 
Anthemis Nobilis Flower Water, Citrus Aurantium Floral Water, Sclerocarya Birrea Seed Oil, Simmondsia Chinensis Seed Oil, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Argania Spinosa Kernel Oil,  Mangifera Indica Seed Butter, Cetearyl Olivate, Sorbitan Olivate, Cetyl Alcohol, Tocopheryl Acetate, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol

To, co bardzo mi się podoba w tym serum to to, że woda została zastąpiona hydrolatami- rumiankowym o właściwościach łagodzących oraz pomarańczowym- uszczelniającym naczynka oraz rozświetlającym. Oba hydrolaty są także pomocne w gojeniu zmian trądzikowych i regulacji pracy gruczołów łojowych.

Poza hydrolatami w składzie znajdziemy całe bogactwo olejów: marula, arganowy, słodkie migdały, jojoba oraz masło mango. Są to oleje z grup schnących i półschnących, dlatego serum nie powinno zapychać- chociaż oczywiście komedogenność jest kwestią bardzo indywidualną i nie zależy tylko od zawartości danego oleju, ale także jego stężenia, o tym należy pamiętać! Oleje te wpływają na poprawę nawilżenia cery oraz jej odporność na czynniki zewnętrzne poprzez wzmacnianie bariery hydrolipidowej skóry. Szczególnie warto zwrócić uwagę na obecność oleju jojoba, który jest olejem zbliżonym pod względem chemicznym do składu sebum, dzięki czemu bardzo dobrze wpływa na regulację pracy gruczołów łojowych.

Maseczki i serum- jak stosować, by cieszyć się efektem?

Serum ma bardzo ciekawą konsystencję- gęste i treściwe, jednak nie jest tłuste. Po aplikacji dobrze się wchłania i nie pozostawia żadnej nieprzyjemnej ani wyczuwalnej warstwy. Jednocześnie skutecznie nawilża i odżywia skórę.

Po długotrwałym i systematycznym stosowaniu tego serum zauważyłam nie tylko poprawę nawilżenia skóry, ale także lepsze gojenie się pojedynczych wyprysków, wzmocnienie naczynek, które objawiło się zmniejszeniem reaktywności i zaczerwienień cery a także zyskała ona promienność!

Cena: ok. 35 zł za 30 ml
Link do strony producenta


Masło do ciała "Egzotyczne Mango"


INCI:
Butyrospermum Parkii Butter, Cocos Nucifera Oil, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Tocopheryl Acetate, Parfum

Skład prosty i w 100% emolientowy: masło wykonane jest na bazie masła shea oraz oleju kokosowego z dodatkiem oleju migdałowego i witaminy E. Olej migdałowy mocno uelastycznia skórę i zapobiega pojawianiu się rozstępów, dlatego mogłabym go polecić jako kosmetyk do stosowania prewencyjnego, również dla kobiet w ciąży ze względu na prosty i bezpieczny skład.
Zapewne niektóre z Was mogą pomyśleć, że takie 100% emolientowe formuły są nieprzyjemne w aplikacji- nic z tych rzeczy! Stężenie masła i olejów jest tak wyważone, że kosmetyk dobrze wchłania się w skórę, pozostawia lekki film, jednak nie jest on tłusty a bardziej aksamitny! Oczywiście podczas aplikacji należy zachować umiar, ponieważ już niewielka ilość wystarczy do rozprowadzenia na sporej powierzchni ciała a to wpływa na wydajność kosmetyku. Chociaż opakowanie 100 ml może wydawać się niewielkie, to wydajnością dorównuje emulsyjnym balsamom w większych pojemnościach.

Na samym końcu muszę wspomnieć o zapachu- chociaż nie powinno się kierować aromatem podczas wyboru kosmetyku pielęgnacyjnego a potrzebami skóry, to muszę przyznać, że zapach tego masła uzależnia! Pachnie niczym prawdziwe, świeżutkie i soczyste mango! Mam ochotę wąchać to masło i wąchać... I co bardzo mnie cieszy- zapach ten utrzymuje się bardzo długo! Smaruję się tym masłem po wieczornej kąpieli a rano wciąż czuję od siebie jego aromat!

Cena: ok. 38 zł za 100 ml lub ok. 65 zł za 200 ml


Peeling tłuścioch z olejem makadamia


Ostatnim kosmetykiem, który miałam przyjemność wypróbować jest peeling do ciała tzw. "tłuścioch"- jak widziałyście w ostatnim denku, zużyłam ostatni zapas peelingu Vianek, więc był to idealny moment na przetestowanie czegoś nowego!

Peeling Asoa jest zdecydowanie mocniejszy i bardziej tłusty niż jakikolwiek peeling do ciała jaki znam (jak zresztą sama nazwa sugeruje), dlatego nie należy przesadzać z ilością aplikowanego kosmetyku. Drobinki cukru są całkiem duże co przyczynia się do ich długiego rozpuszczania a przez to umożliwiają dłuższy i bardziej intensywny masaż.

INCI:
Sucrose, Butyrospermum Parkii Butter, Cocos Nucifera Oil, Macadamia Ternifolia Seed Oil, Citrus Aurantium Dulcis Peel Oil, Tocopheryl Acetate, Cananga Odorata Flower Oil, Limonene, Linalool, Isoeugenol


W składzie znajdziemy nie tylko olej z orzechów makadamia i olejki eteryczne (pomarańczowy i ylang-ylang) ale także masło shea i olej kokosowy, które nadają kosmetykowi bardzo treściwą konsystencję.

Wykonując pierwszy peeling tym produktem obawiałam się, że skóra po wykonanym zabiegu będzie po prostu tłusta, że pobrudzę ręcznik, szlafrok i armaturę. Na szczęście nic z tych rzeczy- peeling pozostawia faktycznie bardzo wyczuwalny film na skórze, jednak stopniowo wchłania się on pozostawiając skórę przyjemnie gładką i miękką. Jeśli potrzebujecie wyjątkowo mocnego nawilżenia skóry na ciele, wręcz delikatnego natłuszczenia, serdecznie go polecam! Jego niemałym plusem jest to, że po wykonaniu peelingu nie ma już potrzeby aplikowania balsamu do ciała.

Cena: ok. 45 zł za 200 ml
Link do strony producenta


Jestem bardzo ciekawa, czy słyszałyście już o marce Asoa? Może miałyście przyjemność stosować jakieś ich kosmetyki? Chętnie się dowiem, co jeszcze polecacie z oferty tej marki! A może to ja Was zainteresowałam którymś z powyższych kosmetyków?

Pozdrawiam!

piątek, 20 października 2017

[474.] Projekt denko- wrzesień!

Najwyższa pora podsumować kosmetyki, które wykończyłam we wrześniu- znajdziemy wśród nich zarówno ulubieńców jak i niestety 2 buble. Zapraszam do podsumowania i krótkich recenzji!
 
Pielęgnacja włosów


Bioferment z bambusa

Idealny zamiennik dla silikonowych serum do włosów, których celem ma być zabezpieczenie końcówek przed uszkodzeniami! Dyscyplinuje włosy, nabłyszcza a z perspektywy czasu mogę powiedzieć z ręką na sercu- przedłuża trwałość końcówek. Stosuję bioferment już od prawie roku i nie wyobrażam sobie bez niego pielęgnacji włosów! Jego niesamowitą zaletą jest to, że w ogóle nie przetłuszcza włosów, o który łatwo gdy przesadzimy z olejami. Fantastycznie spisuje się także jako dodatek do odżywek i masek, dzięki czemu lepiej wygładzają włos.

Pełna recenzja
Cena: ok. 18 zł za 30 ml



Odżywka do włosów Biolaven

Także kosmetyk, który zaliczam do grona ulubieńców- jest ze mną od kiedy tylko pojawiła się w ofercie marki Biolaven i na chwilę obecną nie znalazłam odżywki działającej równie dobrze na moje włosy, będąc jednocześnie w tak przystępnej cenie! Odżywka ta ma mocno emolientowy skład, dzięki czemu świetnie wygładza i nabłyszcza. Bardzo łatwo stopniować jej efekt wygładzenia włosów- aplikując niewielką ilość z pewnością nie obciążymy fryzury natomiast gdy chcę ją mocno wygładzić, nie żałuję włosom tej odżywki! Bez trudu można ją tuningować- najczęściej dodaję do niej siemię lniane, aloes, glicerynę lub l-cysteinę.

Pełna recenzja
Cena: ok. 20 zł za 300 ml



Pielęgnacja ciała


Energetyzująco-detoksykujący peeling do ciała, Vianek

Niejedno zużyte opakowanie za mną- jestem zakochana w zapachu tego peelingu! Jest świeży, jednak przełamany słodką, lecz nieprzytłaczającą nutą. Ta wersja peelingu do ciała Vianek jako jedyna jest na bazie soli a nie cukru, co w moim odczuciu daje efekt najmocniejszego złuszczenia ze wszystkich dostępnych wariantów. Skóra po zastosowaniu jest przyjemnie gładka i miękka- nie tylko z powodu złuszczenia martwych komórek naskórka, ale także przez pozostawienie filmu, który nie jest tłusty ani lepki, lecz pozostawia skórę aksamitnie gładką i przyjemnie otuloną. Po zastosowaniu peelingu nie mam potrzeby aplikacji balsamu, chociaż warto o nim pamiętać dla wzmocnienia efektów pielęgnacji!

Cena: ok. 20 zł za 250 ml


Nawilżający żel pod prysznic, Vianek

Żele do ciała spod sztandaru Sylveco wyróżniają się składem- zawierają bardzo delikatne substancje myjące, bez anionowych środków powierzchniowo-czynnych: nie tylko SLS czy SLES, ale także ich pochodnych.

Natomiast wersja nawilżająca marki Vianek nie tylko charakteryzuje się delikatnością i nie podrażnia skóry- skutecznie oczyszcza zabrudzenia dnia codziennego a dodatkowo pozostawia skórę przyjemnie gładką i miękką. Systematyczne stosowanie przyczynia się do znacznej poprawy kondycji i nawilżenia cery- balsamowanie skóry nie będzie już codziennością!

Cena: ok. 17 zł za 300 ml


Emulsja do higieny intymnej "Girls", AA intymna

Ciekawy kosmetyk z półki drogeryjnej, ale o bezpiecznym i naturalnym składzie! Bardzo podoba mi się ta tendencja, w której marki konwencjonalne zwracają się w stronę najbardziej wybrednych klientów i tworzą kosmetyk o wzorowym składzie INCI! Ten żel nie pobił mojego dotychczasowego ulubieńca, jednak warto zwrócić na niego uwagę. Mimo, iż producent opisuje kosmetyk jako przeznaczony dla nastolatek, nie ma żadnych przeciwwskazań, by nie mogły stosować go także kobiety.

Cena: ok. 10 zł za 300 ml


Odżywczy balsam do ciała, Resibo

Ten balsam wręcz uratował moją skórę podczas mojej przygody pt.: "Co się stanie, jeśli będę systematycznie stosować kosmetyki myjące z SCS?" - niestety, nic dobrego to doświadczenie nie przyniosło. Stan skóry znacznie się pogorszył, była bardziej sucha i szorstka a ten balsam pomógł mi przetrwać ten trudny okres. Aż strach pomyśleć, co bym bez niego zrobiła!


Sam balsam ma bardzo ciekawą konsystencję- treściwą i bogatą, ale jednocześnie nietłustą i dobrze wchłanialną. W dodatku posiada obłędny, kokosowy zapach! Po zastosowaniu skóra staje się aksamitnie gładka i przyjemna w dotyku- oczywiście jeśli jednocześnie pamiętamy o prawidłowym oczyszczaniu z użyciem delikatnych detergentów!

Cena: ok. 60 zł za 200 ml 
 

Pielęgnacja twarzy



Odżywczo-odmładzające serum do twarzy, Clochee

Wspominałam Wam już, że bardzo lubię różnego rodzaju serum i chętnie sięgam właśnie po nie, jeśli dopiero zapoznaję się z marką. Tak też było w przypadku serum Clochee- oba serum były pierwszymi kosmetykami tej polskiej marki, jakie poznałam. Bardzo podoba mi się to, w jaki sposób moja skóra wygląda po nocy po wieczornej aplikacji serum- jest wypoczęta, zdecydowanie nabiera promienności i zdrowego kolorytu. Gra naczynek jest wyciszona a skóra pozostaje mniej reaktywna i słabiej się czerwieni.

Cena: ok. 140 zł za 30 ml


Wzmacniający krem do twarzy na dzień, Vianek

Bardzo ciekawy krem, którego celem jest wzmocnienie naczyń krwionośnych a także ich maskowanie dzięki zawartości zielonego pigmentu. Bardzo podobał mi się efekt niwelowania zaczerwienień, jednak konsystencja tego kosmetyku była dla mnie zbyt lekka. Osobiście preferuję odrobinę bardziej treściwe kremy, ale z pewnością osoby o skórach skłonnych do zapychania będą z niego zadowolone!

Cena: ok. 30 zł za 50 ml


Łagodzący olejek do demakijażu, Vianek

Uwielbiam demakijaż przy pomocy olejów- umożliwiają zmycie nawet wodoodpornego makijażu, nie stanowią zagrożenia dla pH skóry a sam demakijaż może być połączony z masażem twarzy! Moja cera nie lubi środków powierzchniowo-czynnych, stąd też kaprysi przy gotowych tonikach a także lepiej wygląda po myciu glinką. Nic więc dziwnego, że olejowy demakijaż tak bardzo jej spasował! Olejek zmywam z twarzy przy pomocy zwilżonych płatków kosmetycznych. Pozostawioną tłustą warstwę bez trudu domywam przy pomocy białej glinki. Ale ostrzegam przed jednym- zapach tego olejku uzależnia!

Cena: ok. 20 zł za 150 ml


Żel fito-oczyszczający dla skóry tłustej i mieszanej, Planeta Organica

Ten kosmetyk pożegnałam z żalem- trzymał pojawianie się wyprysków w ryzach i wspomagał ich szybsze gojenie! Chociaż podczas kilku pierwszych dni stosowania żelu cera zareagowała pojawieniem się niedoskonałości, to w późniejszym czasie zaczęła odpowiednio reagować na zawarte w nim substancje aktywne.

Żel ten mogłabym określić jako koncentrat, ponieważ jest bardzo gęsty i wystarcza znikoma ilość, by umyć całą twarz (dosłownie jak wielkość ziarna grochu!) a to przekłada się na jego niesamowitą wydajność. Oprócz substancji wspomagających gojenie wyprysków i regulujących pracę gruczołów łojowych (jak np. herbata chińska i aloes), znajdziemy w nim witaminę C i owoce acai, które uszczelniają naczynia krwionośne.

Żel ten serdecznie polecam osobom borykającym się z cerą naczynkową ale jednocześnie posiadających cerę tłustą i skłonną do niedoskonałości!

Jak pielęgnować cerę naczynkową?

Cena: ok. 15 zł za 200 ml


Olej z kiełków pszenicy, EcoSPA

Bardzo znany olej a zdecydowanie za mało doceniany! Olej z kiełków pszenicy charakteryzuje się bardzo wysoką zawartością witaminy E, która wymiata wolne rodniki i opóźnia procesy starzenia się skóry! Z tego też powodu stosowałam ten olej na noc przez całe lato w połączeniu z innym, mocno antyoksydacyjnym olejem: z pestek winogron, oraz moimi ulubieńcami: olejem z czarnuszki i masłem awokado! Była to prawdziwa bomba substancji aktywnych, która zdecydowanie przypadła skórze do gustu.

Cena: ok. 6 zł za 30 ml


Krem peelingujący, Marilou Bio

Jest to jeden z pierwszych kosmetyków marki Marilou Bio, które mam przyjemność używać, ale powiem Wam, że jestem pozytywnie zaskoczona marką i z przyjemnością wypróbowałabym więcej ich kosmetyków! Powyższy peeling przede wszystkim jest bardzo wydajnym kosmetykiem- stosowałam go aż przez kilka miesięcy! Nie trzeba go dużo, by złuszczyć martwe komórki naskórka, przy czym peeling ten jest bardzo delikatny i nie podrażni nawet bardzo wrażliwych skór- a jest to peeling ziarnisty, a nie enzymatyczny! Skuteczność w połączeniu z bezpieczeństwem stosowania to moje ulubiony duet działania kosmetyków!

Cena: ok. 28 zł za 75 ml 


 Maseczki do twarzy
 

Maseczki przywiezione z Ukrainy marki Via Beauty: sypka oraz w płachcie 

Te maseczki z Ukrainy niestety nie mają wskazanego pełnego składu INCI na opakowaniu. Sypka maseczka, jeśli patrzeć na skład, powinna zastygać niczym glinka a tymczasem przypomina maseczki algowe z Bielendy. Obawiam się, że pełny skład mógłby mnie rozczarować. Podobna sytuacja powtórzyła się z maseczką w płachcie tej samej marki- w wymienionym składzie ewidentnie brakuje zapachu, który jest sztucznym a nie pochodzącym z zawartych w maseczce ekstraktów. Jeśli chodzi o działanie obu maseczek, to nic szczególnego nie zaobserwowałam i z przyjemnością pożegnałam się z tym "kotem w worku".

Cena: ok. 2 zł za sztukę


Dizao Natural, maseczka w płachcie

Na szczęście od jakiegoś czasu na polskim rynku obecna jest firma Dizao Natural, która produkuje maseczki w płachcie o wzorowym składzie INCI! Z ciekawości zdecydowałam się na wypróbowanie jednej z nich- wersji modelująco-ujędrniającej z czerwonym kawiorem. I tutaj efekt już po pierwszym użyciu był widoczny! Cera była promienna, zdecydowanie lepiej nawilżona i odżywiona. Efekt ujędrniająco-modelujący zapewne można byłoby zaobserwować przy długotrwałym stosowaniu, jednak już po jednym użyciu byłam "na tak"- do maseczki w płachcie dołączony był krem o gęstej i treściwej, lecz nietłustej konsystencji, który wystarczył mi na kilka aplikacji.

Cena: ok. 12 zł za sztukę 




Tak prezentuje się moje denko! Jestem ciekawa, czy znacie któreś z powyższych kosmetyków? Jak spisują się one u Was? A może zainteresowałam Was którymś?

Koniecznie dajcie znać!

Pozdrawiam,

poniedziałek, 16 października 2017

[473.] Wasze historie- początek nowej serii!


Spośród wielu meili jakie dostaję, niektóre są dla mnie niesamowitym kopem motywacyjnym- opisujecie mi swoje historie i to, w jaki sposób naturalna pielęgnacja cery, skóry i włosów przyczyniła się do poprawy ich stanu. Chciałabym móc dzielić się z Wami tymi historiami żeby pokazać, że to, co opisuję na blogu nie jest czystą teorią. 

Tę nową serię rozpocznie wyjątkowa historia Magdaleny, która na własnej skórze przekonała się, że kosmetyki naturalne jak najbardziej mogą być stosowane w przypadku bardzo reaktywnych i wrażliwych skór, borykającej się jednocześnie z poważnymi dolegliwościami dermatologicznymi- a przecież jednym z najczęściej powtarzanych mitów jest to, że kosmetyki naturalne nie są dla alergików!

Magdalenę miałam przyjemność poznać osobiście- zarówno wtedy, gdy pracowałam na stanowisku dermokonsultantki jak i na krakowskich "Ekotykach", gdzie Magda opowiedziała mi dokładnie swoją historię. Poprosiłam o spisanie i możliwość publikacji, by podzielić się nią z Wami!

Jesteście ciekawe? Zapraszam do lektury!


"Problemy ze skórą miałam od zawsze. Uważana byłam za dziecko, które na wszystko ma uczulenie, a wiecznie czerwona twarz to taka moja uroda ;). Najgorsze były zawsze zimy, bo wtedy moje policzki piekły niemiłosiernie. Moją największą zmorą, były liszaje, które nie chciały się goić, czasem nawet ropiały i zawsze pojawiały się w tych samych miejscach. Lekarz przepisywał mi jakąś maść, która działała doraźnie, a po jakimś czasie problem powracał. To były lata dziewięćdziesiąte... nie było internetu, dostęp do informacji nie był tak łatwy, a ja mieszkałam w małej miejscowości z jedną apteką, a kolejki do dermatologa były duże. Mama kupowała mi kosmetyki z AA Oceanic i różowe Nivea dla wrażliwej cery, czyli to co wtedy było dostępne i opisywane jako delikatne kosmetyki dla wrażliwców. Hmm, nic dobrego dla mojej skóry one nie zrobiły, ale zaprzestanie używania kosmetyków, nie było lepsze. Z tego okresu najlepsze wspomnienie, to zapach rumianku, którym przemywałam twarz, gdy było naprawdę źle.

W wieku 20 lat weszłam w następnym etap, zaczęłam zarabiać, interesować się makijażem i swoim wyglądem... i wydawać mnóstwo pieniędzy na kosmetyki, które potem rozdawałam koleżankom. Eksperymenty kończyły się różnie, czasem nawet małymi tragediami, ale o dziwo znalazłam kosmetyki, które mi pomogły. Pamiętam, że były tylko w aptece, ich głównym składnikiem była oliwa i przestały być dosyć szybko dostępne. Byłam załamana. Do tego zaczęły się u mnie poważne problemy z hormonami, co odbiło się na skórze. Ponowne kupowanie kosmetyków w ciemno, skończyło się dosyć szybko wielkim liszajem, skórą schodzącą z twarzy, podrażnieniem, pieczeniem, szczypaniem. Dermatolog oznajmił mi, że najprawdopodobniej mam skórę atopową, albo przynajmniej nadwrażliwą i mogę używać wyłącznie dermokosmetyków. Dosyć długo w to wierzyłam. Przynajmniej połowa tych produktów mnie uczulała, zwłaszcza te najbardziej znane, lubiane i drogie. Znalazłam kilka produktów, po których stan skóry poprawił się, ale zimą czułam się jak w dzieciństwie, powracały podrażnienia, pieczenie, szczypanie, czerwone policzki i niestety liszaje. Nakładanie czegokolwiek na twarz było równie przyjemne, jak depilacja woskiem. W końcu moja skóra zaczęła wariować i doszły problemy ze strefą T, których wcześniej nie odczuwałam, zapewne dlatego, że miałam mocno odwodnioną skórę. Po przebudzeniu, pół twarzy było suche, druga połówka jak posmarowana masłem. Używałam coraz mocniejszych produktów, a czoło i nos były coraz bardziej tłuste i w pryszczach. Z policzkami sobie nie radziłam, więc skupiłam się na oczyszczaniu tonikami z alkoholem, matującymi żelami, zielonymi glinkami itp.

Pewnej zimy, idąc do apteki, trafiłam na dermokonsultacje Sylveco z Agnieszką. Nie znałam tej marki, do tego odczuwam do dzisiaj spory dyskomfort, gdy mam użyć nowych kosmetyków, producentów, których nie znam. Wydawało mi się, że kosmetyki naturalne nic nie poradzą na moje problemy skórne, że są za delikatne, mało skuteczne, takie babcine, no i często śmierdzą. Uważałam, że lepsze są dermokosmetyki, które przecież leczą. Zresztą przez moje ręce przewinęły się kosmetyki, które wtedy uważałam za naturalne, teraz wiem, że z naturą to miały tyle wspólnego, że na opakowaniu, był obrazek jakiegoś zielska, a skład fatalny. Na konsultacjach dostałam sporo porad, odnośnie samej pielęgnacji i próbki, które rozpakowałam dopiero po miesiącu. Nie miałam wtedy dużych wymagań, jak coś mnie nie uczulało, było super.

Przestawienie się całkowicie na pielęgnacje naturalną sporo trwało, nie z wszystkiego byłam do końca zadowolona, ale żaden produkt nie spowodował u mnie krzywdy, którą musiałabym leczyć tygodniami. To dodało mi odwagi, aczkolwiek nadal odczuwałam lęk i przez ostatnie 5 lat tylko 2 razy kupiłam coś innego niż Sylveco (dane aktualne do czerwca 2017;)). Często też nie widziałam efektów, ponieważ używałam kosmetyków nieodpowiednich dla mojej cery, albo używałam ich pojedynczo np. zwykły żel pod prysznic, z SLES/SLS w składzie o jakimś egzotycznym zapachu i naturalny balsam. Oczywiście za brak odpowiedniego nawilżenia obwiniałam balsam, bo to on miał mnie nawilżyć, a żel przecież tylko myje i jest chwilę na skórze. Nie byłam również zadowolona z toniku, który stosowałam po drogeryjnym matującym żelu do tłustej/mieszanej cery, a który miał nawilżać i wszyscy się nim zachwycali w internecie, tylko ja nieszczególnie. 

Agnieszkę spotkałam na konsultacjach jeszcze raz, wtedy znałam już kosmetyki Sylveco, a to spotkanie sporo zmieniło w moim życiu i od tego momentu, z nowymi poradami i wiedzą, moja pielęgnacja była jeszcze skuteczniejsza. Okazało się też, że produkty, które chciałam zakupić, nie są odpowiednie dla mojej skóry. Zmiany były odczuwalne, ale delikatne, nawet nie zorientowałam się, kiedy z mojej półki zniknęły kosmetyki, ze złymi składami. I tak pewnej wiosny, mój ukochany uświadomił mi, że całą zimę nic się nie działo. Byłam w szoku, po 29 latach nastąpiła zima bez podrażnień, uczuleń i innych mało przyjemnych spraw. Taka zima już nigdy do mnie nie wróciła. Teraz mam 33 lata i ludzie mówią, że mam ładną skórę, nawet gdy według mnie, jest jej gorszy dzień. Ślady po liszajach widać tylko, w formie przebarwień, gdy jestem naprawdę blada. Zdarzają mi się gorsze dni, nie wszystkie kosmetyki mi pasują (np. niedawno okazało się, że mam uczulenie na enzymy bromelainy i papainy, przy okazji stosowania peelingu), mam kilka małych problemów z cerą, z którymi walczę, ale podrażnienia zdarzają się u mnie bardzo rzadko. Strefa T się uspokoiła, ale przed okresem lub jak odpuszczę trochę oczyszczanie, to przypomina o sobie. Zrozumiałam również, że kosmetyki naturalne najlepiej działają w pakiecie i powinny się uzupełniać, a nie być zmasowanym atakiem na konkretny problem.

Pozytywne zmiany widać na całym ciele, między innymi przestała mi się łuszczyć skóra na łydkach, czasem nawet zapominam użyć balsamu. Moje pięty przestały być szorstkie i nie muszę ich traktować pumeksem codziennie. Na poszukiwanie kremu idealnego do pięt, zużyłam spory fundusz i skończyły się również produkty, które mogłam przetestować głównie w drogeriach.

Dużo lepiej wyglądają moje ramiona, a mam zapalenie mieszków włosowych i zawsze słyszałam, że z tym nie da się nic zrobić. Miesiąc temu zmieniłam balsam, na taki mniej naturalny, ale czytałam, że ma w miarę dobry skład, no i był tani, w promocji. Całe ramiona mi wysypało momentalnie, takimi wielkimi czerwonymi krostami. Od razu sprawdziłam produkt w takiej aplikacji, dla takich jak ja, którzy nie do końca orientują się w składach. No i wyjaśniło się od razu, że to przez kilka substancji w tym balsamie.

Ale najbardziej cieszy mnie efekt, który uzyskałam na włosach. Włosy zawsze miałam ładne, gęste i grube. Moimi zmartwieniami było ich wypadanie, głównie za sprawą hormonów, siwienie i bardzo wrażliwy skalp. Myślę, że z całego ciała, o włosy dbałam najbardziej, a przynajmniej wydawałam najwięcej pieniędzy, na kosmetyki, oczywiście musiały być z salonu fryzjerskiego. Także traktowałam je maskami, waxami, odżywkami zwykłymi i tymi w sprayu, serami itp. Tak na bogato. Tylko, jeśli chodziło o farbowanie, to od początku używam farb z drogerii, ale bez amoniaku, za to dosyć często. Nie było mi łatwo przejść na naturalne produkty, a nawet jeśli używałam szamponu z Sylveco, to dokładałam odżywkę z L'biotica lub kupioną u fryzjera. Tak około dwa lata temu, spaliłam swoje piękne do samego pasa włosy. Miałam jakieś ważne wyjście i bardzo zależało mi na ich zafarbowaniu. Koleżanki nie miały czasu, została mi tylko mama, która tak przejęła się moją prośbą, że chciała to zrobić bardzo dokładnie i tak samo farbowanie trwało z godzinę, po czym jak odczekałam wyznaczone 40 minut. Końcówki ciągły mi się jak zużyta guma do żucia, a fryzjerka powiedziała, że i tak miałam szczęście, że moje włosy były takie grube i zdrowe, bo jest co ratować. Dodam jeszcze, że rok wcześniej miałam ombre, z bardzo ciemnego brązu do miodowego i te wcześniej rozjaśnianie były właśnie jak guma. Także nowa ja... w long bobie, przestała się przejmować włosami i definitywnie rozstała z kosmetykami, o mniej naturalnych składach. Było dobrze, ale bez szału. Dużo zmieniły u mnie dwa produkty – odżywczy olejek i maseczka z Vianka. Początki były trudne, a efekt daleki od fajnego. Olejek kupiłam tylko dlatego, że był w zestawie i wychodziło chyba 2zł drożej, bo była promocja. Po dwóch użyciach chciałam go komuś oddać, ale brakowało chętnych. Za olejkami nigdy nie przepadałam, kojarzyły mi się z zapchanymi porami, pryszczami, tłustymi plamami. Doświadczenia też miałam kiepskie, zarówno z tymi do twarzy, jak i do włosów. W tamtym okresie często spotykałam się z wpisami, w internecie, o magicznym olejowaniu włosów, którego nigdy nie próbowałam. Kilka dziewczyn polecało też stosowanie maseczki z tym olejkiem, no to spróbowałam. Po każdym takim rytuale, mój facet pytał, co robiłam z włosami, potem pytali inni, a skończyło się na tym, że podpytują mnie obcy np. pani ekspedientka w drogerii. Wcześniej jak ktoś chwalił moje włosy, to dlatego, że były gęste i takie długie, teraz słyszę, że wyglądają tak zdrowo i mają blask. Olejek sprawdził się również jako maseczka do stóp i smarowidło do ciała. Obecnie stosuję szampon i odżywkę dwa razy w tygodniu, a raz na 3 tygodnie, lub przed większym wyjściem, maskę i olejek odżywczy. Od niedawna do tego zestawu używam również peeling do skóry głowy i toniku-wcierki, na porost włosów. 
(Po lewej- przed rozpoczęciem naturalnej pielęgnacji, zdjęcie środkowe- aktualny stan włosów w świetle dziennym, po prawej- aktualny stan włosów w sztucznym świetle)

Zmieniło się moje podejście, bo szukam przyczyn i obserwuje swoje ciało. Zdecydowanie nie wrócę do starych nawyków i kosmetyków. Zamiast tego, odkryłam bloga Agnieszki, potem również grupy, na których można spytać o składy produktów. Zaczynam się w tym wszystkim powoli orientować, ze składami sobie jeszcze nie radzę, ale już rozumiem, że szampon kojący z SLS/SLES w składzie nie jest dobrym pomysłem. Od czerwca poznałam około 20 nowym firm, byłam nawet na targach naturalnych kosmetyków i to z bliskimi. Moja rodzina też używa Sylveco. Nie musiałam ich przekonywać, widzieli na mnie, że to działa i również są zadowoleni, mimo różnych potrzeb i oczekiwań. Kosmetykom naturalnym zawdzięczam ładną cerę, bardzo rzadkie podrażnienia i uczulenia, ale również większą pewność siebie. No i testowanie nowych produktów, formuł, zapachów to teraz zabawa, a nie strach i obawa o stan skóry.

Miałam obawy przed wypisaniem ulubionych produktów, ponieważ przez wiele lat moja pielęgnacja opierała się tylko o jedną firmę, za to każdego z wymienionych produktów, zużyłam kilkanaście opakowań, w różnych warunkach atmosferycznych, moja skóra się zmieniała, jej stan i potrzeby również. Absolutni ulubieńcy (zużyte powyżej 10 opakowań):
- Sylveco lekki krem nagietkowy oraz lekki krem rokitnikowy
- Sylveco krem brzozowo – nagietkowy z betuliną (najlepszy na zimę)
- Sylveco lipowy płyn micelarny
- Sylveco cynamonowa pomadka do ust oraz odżywcza z peelingiem
- Sylveco regenerujący krem do stóp
- Sylveco balsam myjący do włosów z betuliną
- Biolaven serum przeciwzmarszczkowe
- Biolaven odżywka do włosów

Mam też na swojej liście produkty, które pokochałam, ale nie mam z nimi jeszcze wieloletniego doświadczenia:
- Nacomi olej z nasion konopii
- Nacomi peeling kawowy coconut
- Ministerstwo dobrego mydła – hydrolat rumiankowy
- Ministerstwo dobrego mydła – olej z orzechów laskowych (na zimę)
- Green People odżywka do włosów łagodząca podrażnioną skórę głowy
- Bioline hydrolat rumiankowy
- Eco Laboratorie pianka do twarzy odmładzająca
- Sylveco punktowy żel na wypryski
- puroBio korektor w płynie Sublime pod oczy
- Vianek maseczki zielona i fioletowa (zielona na strefe T, fioletowa na policzki)
- Vianek niebieskie masło do ciała (uwielbia go również mój facet)
- Vianek żele pod prysznic, szczególnie niebieski i fioletowy
- Vianek olejek do włosów + pomarańczowa maska do włosów
- Vianek pomarańczowy krem pod oczy, Sylveco łagodzący krem pod oczy
- Vianek pomarańczowy tonik i płyn micelarny 2w1
- Vianek fioletowe serum do twarzy "


***

Jestem pod wrażeniem przemiany skóry Magdaleny- dla mnie takie Wasze historie są najlepszym potwierdzeniem, że kosmetyki naturalne nie są chwilowym trendem a preparatami, które faktycznie przyczyniają się do poprawy stanu skóry i włosów.

Jeśli i Wy chciałybyście opisać swoją historię, proszę wysłać ją na adres meilowy: kosmetologia-naturalnie@wp.pl w temacie pisząc "Moja historia". Będzie mi miło, jeśli dołączycie zdjęcia- mogą być twarzy, włosów, skóry czy też stosowanych kosmetyków.

Pozdrawiam serdecznie!

czwartek, 12 października 2017

[472.] Domowa wcierka pobudzająca wzrost włosów- prosty przepis!

Dziś pokażę Wam przepis na domowej roboty wcierkę do włosów, której celem jest pobudzenie ich wzrostu. Przepis jest banalnie prosty, nie wymaga zakupu specjalistycznych surowców ani sprzętu, nie wymaga też wielkich nakładów finansowych. 


Do wykonania wcierki będą nam potrzebne:
- woda,
- kawa (parzona),
- kozieradka (do zakupu w sklepach spożywczych na dziale z przyprawami lub w sklepach zielarskich, można także poprosić o zamówienie w dowolnej aptece)- koszt to ok. 2 zł za opakowanie 50g, które wystarcza na bardzo długo.
- Calcium Panthotenicum, czyli pantotenian wapnia- witamina B5 w połączeniu z wapniem, który ułatwia jej wchłanialność. Koszt to ok. 7 zł za 50 tabletek, do zakupu w każdej aptece.

Na przygotowanie wcierki potrzeba ok. 30 minut, w celu zaparzenia ekstraktów i rozpuszczenia pantotenianu wapnia. 


Zaczynam od zaparzenia kawy- do wypicia, z której odlewam ok. 40 ml na koszt wykonania wcierki ;) W przypadku kawy musicie ocenić, czy przyciemnianie włosów będzie dla Was problemem- jeśli tak jak mi, zależy Wam, żeby wcierka nie przyciemniała włosów, wykonajcie słabszy ekstrakt, jeśli przyciemnienie nie stanowi dla Was problemu, ponieważ np. jesteście brunetkami lub podoba się Wam subtelne ombre, to śmiało możecie pokusić się o mocne zaparzenie kawy.

Kawa to oczywiście źródło kofeiny, która pobudza mikrokrążenie skóry, tym samym wpływając na lepsze odżywienie cebulek włosa. 


Zaparzam kozieradkę- są to zmielone na proszek nasionka o zapachu przypominającym przyprawę do rosołu. Pół łyżeczki zalewam wrzątkiem na tyle, by wyraźnie woda zakryła proszek. Zostawiam ją pod przykryciem do wystygnięcia, co jakiś czas mieszając. Po wystygnięciu przecedzam ekstrakt przez sitko aż dwa razy, przy czym odczekuję parę minut pomiędzy jednym i drugim cedzeniem, by proszek maksymalnie opadł na dno naczynia. Nie wygrzebuję osiadłego miąższu z dna naczynia, idzie ono na straty z minimalną ilością ekstraktu. Po przecedzeniu zostaje mi także ok. 40 ml ekstraktu.

Kozieradka jest źródłem minerałów: żelaza, magnezu, potasu, wapnia, sodu, cynku, które odżywiają cebulki włosa. Ponadto kozieradka wydziela polisacharydowy śluz, który wpływa nawilżająco i kojąco na skórę głowy.


W międzyczasie, gdy ekstrakty nam stygną, zalewam 1 tabletkę pantotenianu wapnia ok. 40 ml ZIMNEJ wody- to bardzo istotne, ponieważ witamina B5 nie jest odporna na temperaturę i woda o temp. wyższej niż 40 stopni spowoduje jej zniszczenie. Tabletka nie rozpuszcza się szybko, potrzebuje czasu by nasiąknąć i dopiero wtedy możemy próbować ją rozdrobnić. O ile próba jej rozdrobnienia zaraz po zalaniu wodą kończy się fiaskiem, o tyle po upływie ok. 10 minut tabletka straci swoją twardość.


Tak wygląda tabletka po 10 minutach od zalania, tuż po rozdrobnieniu- widać kilka większych grudek, które wciąż nie chcą się rozdrobnić oraz pyłek. Odczekuję kolejne 10 minut, by pozostałości tabletki lepiej namokły.


Po upływie tego czasu tabletka rozpuściła się niemal całkowicie- pantotenian wapnia rozpuszcza się w wodzie natomiast pozostały osad to substancje pomocnicze nierozpuszczalne w wodzie: stearynian magnezu i talk.

Witamina B5 wpływa na regenerację i budowanie skóry, włosów oraz paznokci- bardzo dobre efekty daje suplementacja tą witaminą, jednak ja źle się po niej czułam, dlatego postanowiłam dodać ją do wcierki a nie spożywać. Jeśli tylko macie chęci, możecie ją także suplementować. 


Po wystygnięciu kawy i kozieradki (gdyby były ciepłe i dodałybyśmy je do pantotenianu, prawdopodobnie spowodowałyby jego dezaktywację) przelewamy wszystkie składniki do atomizera. Tak przygotowaną wcierkę można trzymać 2-3 dni w pokojowej temperaturze lub tydzień w lodówce. Oczywiście jeśli posiadacie konserwant ze strony z półproduktami, można dodać w celu przedłużenia jej świeżości, jednak nie jest to warunek konieczny a sama wcierka jest tak banalna w przygotowaniu, że można pokusić się o jej częste przygotowywanie.

Tuż przed zmieszaniem- kawa, pantotenian wapnia i kozieradka.

Tą wcierkę stosuję dopiero od tygodnia, dlatego nie mogę jeszcze ocenić jej działania na pobudzenie wzrost włosów, jednak zaobserwowałam zahamowanie ich wypadania- jak każdej jesieni i wiosny, wypadanie włosów jest normalne, jednak warto je hamować i minimalizować, by wyjść z tego okresu z możliwie jak najlepszą kondycją włosów.


Wcierkę tę można stosować nawet codziennie, ponieważ nie przyspiesza przetłuszczania włosów i nie przyczynia się do ich obciążenia u nasady.

Z pewnością dam Wam znać za jakiś czas, jak wcierka spisuje się u mnie przy długotrwałym stosowaniu! A może Wy też spróbujecie i napiszecie mi potem o swoich efektach?

Pozdrawiam serdecznie!