sobota, 27 maja 2017

[436.] Gratka dla skór suchych i wrażliwych: mleczko oczyszczające i krem peelingujący marki Marilou BIO

Do dzisiejszego wpisu zapraszam zwłaszcza osoby o skórach suchych, wrażliwych, naczynkowych, wymagających nawilżenia i delikatnego traktowania. Będąc na targach "Eko Cuda" w kwietniu, miałam przyjemność zapoznać się bliżej z nową na polskim rynku marką francuskich kosmetyków naturalnych- Marilou BIO. 

Marka ta zainteresowała mnie przede wszystkim wzorowymi składami INCI, ale miłą niespodzianką jest szeroki zakres cen kosmetyków tej firmy: znajdziemy wśród nich te przystępne dla kieszeni jak i ciut droższe. Na pierwsze spotkanie z tą marką wybrałam bardziej ekonomiczną wersję chociaż w przypadku tych kosmetyków mogłabym przytoczyć przysłowie, iż "apetyt wzrasta w miarę jedzenia"- z przyjemnością zapoznam się bliżej z pozostałą ofertą!


Mleczko oczyszczające do twarzy


Zaintrygował mnie skład tego mleczka, jest nietypowy- zerknijcie w INCI, jestem ciekawa, czy zgadniecie, co przykuło moją uwagę: 

Aqua, Glycerin, Butyrospermum Parkii, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Glyceryl Stearate Citrate, Helianthus Annuus Seed Oil, Cetearyl Alcohol, Simmondsia Chinensis Seed Oil, Tocopherol, Xanthan Gum, Parfum, Sodium Hydroxide, Dehydroacetic Acid, Sodium Benzoate, D-Limonene, Citronellol, Linalool 

Na zielono zaznaczone substancje aktywne: oleje: jojoba i słonecznikowy, witamina E, masło shea oraz aloes i gliceryna.

To, co przykuło moją uwagę w pierwszej kolejności to brak "typowych" substancji myjących, związków powierzchniowo-czynnych. Z jednej strony uznałam to za ciekawy wybór dla osób, których skóry źle znoszą substancje myjące, u których często powraca uczucie "ściągnięcia skóry". Ale co w takim razie odpowiada za właściwości myjące mleczka? Oleje? Emulgatory? Czy będzie w stanie skutecznie zmyć makijaż? Czy przy pomocy tego mleczka będzie można oczyścić także skórę dogłębnie?

Kosmetyk ten bardzo mnie zaintrygował i nie mogłam przepuścić okazji, by nie poznać go bliżej! 

Za właściwości myjące tego mleczka odpowiadają głównie emulgatory- Glyceryl Stearate Citrate i Cetearyl Alcohol. Przy poruszaniu ich tematu chciałabym wspomnieć o pojawiających się informacjach, że emulgatory wymywają lipidy z warstwy hydrolipidowej naskórka, co może prowadzić do nadmiernego wysychania skóry. Niestety, żadna substancja zawarta w kosmetyku nie jest "inteligentna" i jeśli któraś ma właściwości "wiązania" brudu (substancji tłuszczowych), to również będzie miała możliwość "wiązania" lipidów z powłoki ochronnej naskórka (ponieważ to też są substancje tłuszczowe). Na szczęście nie można porównać emulgatorów do substancji myjących- mimo posiadania możliwości wiązania lipidów naskórka, nie jest to tak skuteczny efekt, jak w przypadku tych drugich. W przeciwnym wypadku po stosowaniu kosmetyków obserwowalibyśmy odwodnienie i wysuszenie cery: emulgatory są w każdym kosmetyku o konsystencji kremu: kremach do twarzy, balsamach, mleczkach, emulsjach. To właśnie dzięki nim jesteśmy w stanie połączyć fazę wodną i olejową kosmetyku i wytworzenie odpowiedniej konsystencji, która będzie trwała i nie będzie się rozwarstwiać. 


Emulgatory zastosowane w tym mleczku są dopuszczone do stosowania w kosmetykach naturalnych i mogę określić je jako bezpieczne. A po czym poznać, że w kosmetyku są zawarte substancje, które naruszają barierę hydrolipidową skóry? Po obecności uczucia "ściągnięcia" po zastosowaniu kosmetyku myjącego! Dlatego powtarzam, że kosmetyk myjący nie może pozostawiać na skórze takiego efektu- oznacza to, że jest zbyt mocny dla naszej skóry i przy długotrwałym stosowaniu może przynieść więcej szkody niż pożytku.

Mleczko bez trudu zmywa makijaż- nawet wodoodporny- a przy tym nie szczypie w oczy. Postanowiłam iść o krok dalej i oczyszczać tym mleczkiem skórę dwuetapowo: moja cera całkiem dobrze toleruje kosmetyki pozostawiające film na skórze, byłam ciekawa, czy mleczko spowoduje u mnie wysyp niedoskonałości, czy jednak moja skóra wymaga aż tak delikatnego oczyszczania?

Stosując to mleczko samodzielnie, ale dwa razy pod rząd (o tym, jak powinno się używać mleczek) kosmetyk także dobrze się spisywał: delikatnie oczyszczał, nie pozostawiając tłustej powłoki. Niestety, przy długotrwałym stosowaniu zaczęły pojawiać się pojedyncze wypryski- po prostu moja skóra wymaga odrobinę mocniejszego oczyszczania. Natomiast mleczko to mogę polecić osobom o skórach bardzo suchych, wymagających delikatnego oczyszczania, u których często pojawia się uczucie "ściągnięcia" czy suchości skóry. Mleczko to z pewnością nie naruszy bariery hydrolipidowej skóry i nie spowoduje jej wysuszenia. Natomiast jako produkt do demakijażu, spisuje się wzorowo: dokładnie zmywa makijaż i przygotowuje skórę na dalsze czynności pielęgnacyjne.


Krem peelingujący

Początkowo spodziewałam się, że będzie to peeling enzymatyczny- zasugerowałam się nazwą "exfoliant", która od razu kojarzy mi się z kwasami. Ku miłemu zaskoczeniu, produkt ten jest peelingiem drobnoziarnistym, ale o małym zagęszczeniu drobinek.

Kosmetyk ten jest jeszcze delikatniejszy niż peelingi ziarniste Sylveco czy moje ulubione scruby Babuszki Agafii- jeśli szukacie kosmetyku dla cer wrażliwych, suchych czy naczynkowych, ale enzymatyczne nie dają zadowalających rezultatów, to jest to opcja warta rozważenia. Mimo swojej delikatności, skutecznie złuszcza martwe komórki naskórka.

Skład:
Aqua, Lippia Citriodora Water, Sesamum Indicum Seed Oil, Butyrospermum Parkii, Glycerin, Glyceryl Stearate Citrate, Dicaprylyl Carbonate, Cetearyl Alcohol, Tocopherol, Silica, Xanthan Gum, Sodium Hydroxide, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol, Ci 77289 

Na zielono zaznaczyłam substancje aktywne (werbena, gliceryna, olej sezamowy i masło shea) a na fioletowo - ziemię okrzemkową.

Ponieważ peeling ten nie zawiera substancji myjących, stosujemy go po uprzednim umyciu skóry. Więcej o peelingach a także o tym, które miejsce w szeregu pielęgnacji one zajmują w I części Kompendium Wiedzy o Złuszczaniu Naskórka.

Zarówno w powyższym peelingu jak i wcześniej opisywanym mleczku, troszkę zaniepokoiła mnie obecność wodorotlenku sodu (Sodium Hydroxide)- na szczęście jest on dodany w znikomej ilości, by uregulować pH obu kosmetyków. W obu produktach jest obecny emulgator silnie zakwaszający (Glyceryl Stearate Citrate) i żeby wyrównać pH produktu, dodano regulator w formie wodorotlenku sodu. Finalnie pH obu produktów waha się w granicach 4,5 (mierzone pehametrem)- uważam więc  produkty za bezpieczne =).


Po pierwszej przygodzie z kosmetykami Marilou BIO jestem bardzo na "tak" i z przyjemnością zapoznam się z innymi produktami tej marki. Mam też nadzieję, że będą coraz łatwiej dostępne ;).

A czy Wy znacie te kosmetyki albo markę? Jakie jest Wasze zdanie?

Pozdrawiam serdecznie!

wtorek, 23 maja 2017

[435.] Makijażowe nowości: Ecolore, Boho Green Makeup, Felicea

Dawno nic nie pisałam o kosmetykach do makijażu a w mojej łazience pojawiło się kilka nowości. Chciałabym wyróżnić kilka z nich i dziś mam dla Was przegląd rewelacyjnych kosmetyków do makijażu! Oczywiście wszystkie kosmetyki posiadają wzorowe składy INCI i nie są szkodliwe dla skóry.


Makijaż zawsze zaczynam od oczu- uważam tę metodę za wygodniejszą, ponieważ jeśli osypią mi się kosmetyki z powiek na policzki, bez trudu mogę poprawić makijaż. Kreska eyelinerem to mój "must have" makijażu i bardzo rzadko pomijam ten element.

Niestety, eyelinerów z naturalnym składem a jednocześnie zapewniających głęboką czerń, trwałość na powiece oraz będących w granicach ceny dostępnej dla przeciętnego konsumenta jest tyle, co nic. A przynajmniej tak było, dopóki do Rossmanów nie weszła seria Boho Green MakeUp!

Dotychczas używałam eyelinera w słoiczku Maybelline a więc kosmetyku niemal kultowego i zapewne dobrze Wam znanego. Ten kosmetyk stawia wysoko poprzeczkę, ponieważ jego trwałość i głęboki kolor jest chwalony nie tylko przez klientów ale także wizażystów. Skład pozostawia niestety wiele do życzenia i systematyczne stosowanie eyelinera Maybelline przyczyniło się do osłabienia moich rzęs. Szukałam więc naturalnej alternatywy, próbowałam przestawić się na rysowanie kreski kredką- nic nie dawało satysfakcjonującego efektu. 


Nic więc dziwnego, że sceptycznie podchodziłam do eyelinera Boho. Całe szczęście okazał się on miłą niespodzianką już od pierwszego użycia! Zapewnia jednolity, intensywnie czarny kolor, bez prześwitów. Jest płynny i lekki, szybko zasycha na powiece i nie odbija się. Aplikator dołączony do opakowania jest precyzyjny i da się z jego pomocą wykonać ładną kreskę, chociaż nie ukrywam, że wolę używać osobnego pędzla (moim hitem jest Inglot 30T)- jest wtedy idealnie równa i precyzyjna.

Skład INCI: 
AQUA (WATER), SALVIA SCLAREA (CLARY) FLOWER/LEAF/STEM WATER, GLYCERIN, ACACIA SENEGAL GUM, SUCROSE PALMITATE, TOCOPHEROL, BENZYL ALCOHOL, MICROCRYSTALINE CELLULOSE, CELLULOSE GUM, SILICA, DEHYDROACETIC ACID, CELLULOSE. MAY CONTAIN +/-: CI 77491 (IRON OXIDES), CI 77492 (IRON OXIDES), CI 77499 (IRON OXIDES), CI 77007 (ULTRAMARINES)

Mogę więc śmiało powiedzieć, że udało mi się znaleźć eyeliner lepszy niż dotychczas stosowany, ponieważ wygląda identycznie na powiece a w dodatku ma przyjazny skład dla wrażliwej skóry oczu! Jestem pewna, że nie powrócę do konwencjonalych eyelinerów i mam nadzieję, że kosmetyki Boho Green MakeUp będą lepiej dostępne w Rossmannach- aktualnie są tylko w kilku największych galeriach (mój specjalnie przyjechał z Galerii Katowickiej do Rzeszowa, ok. 250 km! ;)).

Cena: ok. 40 zł


Dolną powiekę zaakcentowałam oraz wyciągnęłam mocno za zewnętrzny kącik oka przy pomocy cienia "Chocoholic no. 015" od Ecolore. Ten cień jest dla mnie fenomenem- miałam do czynienia z cieniami różnych marek: mniej i bardziej naturalnych, ale ten- mimo sypkiej konsystencji- nie osypuje się w ogóle! W dodatku blendowanie go to czysta przyjemność i nawet osoba zaczynająca przygodę z makijażem będzie w stanie uzyskać ładny gradient koloru! 

Cień ten nie tylko łatwo się rozciera ale także można stopniować jego intensywność dokładając kolejne warstwy produktu. Jest to jeden z nielicznych cieni do powiek, o którym mogę powiedzieć, że wystarczy sam do stworzenia makijażu oka!

Skład INCI: 
Mica, Titanium Dioxide, CI 77491, CI 77499, Zinc Oxide


Cień ten wykorzystuję w codziennym makijażu ale jako... cień do brwi ;). Dotychczas byłam wierna pomadzie Inglot, ale jak widać: udało mi się z powodzeniem zastąpić ją kosmetykiem o lepszym składzie! Pomada była trwała i precyzyjna, dlatego pozostawałam przy niej. Miała jedną wadę- trzeba było się napracować, by uzyskać naturalny, dzienny efekt podkreślenia brwi a nie ich przerysowania. Cień Ecolore to bajka w porównaniu z tą pomadą! Nakłada się go jednym ruchem, nie rozmazuje się ani nie osypuje jak czyni to większość cieni, którymi próbowałam podkreślać brwi a do tego daje bardzo naturalny efekt. Pisząc "naturalny" nie mam na myśli "ultradelikatny", czy "ledwie widoczny"- chodzi mi o taki efekt, w których brwi są widoczne, podkreślone ale nie widać, że są narysowane. Bez zbędnych kresek pozostawionych przez pędzel, co nie raz miało miejsce przy Inglocie.

Moje brwi są z natury cienkie, jasne i słabo widoczne. Dzięki cieniowi Chocoholic jestem w stanie perfekcyjnie wykończyć makijaż całej twarzy, właśnie poprzez akcentację brwi!

Cena: ok. 60 zł


Dolną powiekę a także linię wodną podkreśliłam czarną kredką Felicea by dodać spojrzeniu głębi. Tę kredkę pokazywałam Wam w osobnym wpisie: wciąż jestem z niej bardzo zadowolona, świetnie spisuje się jako baza pod cienie. Jest trwała, dobrze się rozciera a także długo się utrzymuje.

Skład INCI obu powyższych produktów (różnią się ilością i stosunkiem pigmentów):
Ricinus Communis Seed Oil, Hydrogenated Vegetable Oil, Capric Trigliceride, Hydrogenated Palm Glicerides, Candelilla Cera, Copernicia Cerifera Cera, Cera Alba, Talc, Tocopheryl Acetate, Mica, C.I. 77891, C.I. 77499, C.I. 77491, C.I. 77492, C.I. 77007, C.I. 15850


Makijaż ust również wykonałam przy pomocy kosmetyku Felicea: konturówki w odcieniu Coral. Dokładnie jak nazwa wskazuje, jest to subtelna czerwień, odrobinę przełamana różem i pomarańczem. Wygląda na ustach bardzo świeżo i dziewczęco- to ciekawa alternatywa dla głębokiej czerwieni, zwłaszcza w makijażu dziennym!

Kredka do ust jest całkiem trwała, tworzy satynowe (nie matowe, ale też nie błyszczące) wykończenie. To, co mile mnie zaskoczyło to pigmentacja: mocna i jednolita- kredka nałożona na całe usta nie waży się, nie tworzy prześwitów, nie wychodzi poza kontur ust. Z pewnością zaopatrzę się w kolejne wersje!

Cena: ok. 20 zł (zarówno kredka do oczu jak i do ust)


Od początku mojej przygody z minerałami byłam wierna marce Annabelle Minerals. To właśnie dzięki ich podkładom zawdzięczam bezgraniczną miłość do makijażu mineralnego. Jednak segment podkładów mineralnych Polskich marek wciąż się rozwija i postanowiłam wypróbować coś nowego: padło na markę Ecolore!

Nie zawiodłam się ani trochę: mimo, że o marce słyszy się od niedawna, szturmem zdobywa serca kolejnych użytkowniczek! Efekt, jaki daje ten podkład na skórze jest niesamowity: krycie jest mocne, jednak nie tworzy efektu maski. Podkład ten ma wyjątkowo dobrze zmieloną formułę, co odpowiada za łatwe i równomierne rozprowadzenie produktu dzięki czemu nie waży się na twarzy i nie tworzy tzw. "efektu ciastka".


Podkład nałożyłam pędzlem typu "flat top" rozcierając równomiernie po twarzy zaczynając od nosa aż po te części twarzy, które znajdują się najdalej.

Skład INCI:
INCI: Mica, Titanium Dioxide, Zinc Oxide, CI 77492, CI 77491, CI 77499

Przypominam dla Nowych Czytelników, że od składu podkładu zależy tak samo dużo, jak od kosmetyków pielęgnacyjnych jak kremy czy kosmetyki do oczyszczania. Prawidłowa pielęgnacja cery na niewiele się zda, jeśli wciąż będziemy sięgać po podkład pełen substancji aknegennych i komedogennych. Więcej na ten temat pisałam w osobnym wpisie (pkt. nr 3).

Cena: ok. 60 zł

Makijaż wykończyłam przy pomocy dwóch rozświetlaczy- również marki Ecolore. To bardzo ciekawe produkty: wersja "Nightlight" nadaje skórze efekt mocnego rozświetlenia, z powodzeniem może być używana do strobingu, natomiast wersja "Daylight" daje efekt lekkiej tafli, bez ryzyka wizualnego nasilenia błyszczenia się cery.

Przy pomocy wersji "Nightlight" podkreśliłam kości jarzmowe oraz łuk kupidyna a wersja "Daylight" wylądowała na środkowej części górnej powieki a następnie została roztarta.


Składy INCI:
Wersja Nightlight: Mica, Titanium Dioxide, CI 77491, CI 77492
Wersja Daylight Mica, Titanium Dioxide, CI 77492

Cena: ok. 40 zł

A czy Wy znacie któreś z powyższych kosmetyków? Jak spisują się u Was?
Pozdrawiam serdecznie! 

sobota, 20 maja 2017

[434.] 3 pomadki "z górnej półki" w które warto zainwestować!

Kosmetyki naturalne- podobnie jak konwencjonalne- różnią się od siebie ceną. Wyższa często jest podyktowana wyższym kosztem produkcji kosmetyku, np. użyciem egzotycznych ekstraktów czy olei, przykuwającym wzrok designem czy innowacyjnością opakowania. Zazwyczaj w związku z wyższą ceną produktu oczekujemy lepszych efektów czy gwarancji skutecznego działania. Ale i wśród kosmetyków z wyższej półki trafiają się buble...

Doskonale znam rozczarowanie, jakie towarzyszy zakupowi bubla z wyższej półki ;). Dlatego dziś przygotowałam dla Was opis trzech pomadek, które mają wyższe ceny, ale każda z nich jest jej warta!


Każda z powyższych pomadek wyróżnia się składem- nie znajdziemy w nich parafiny ani wazeliny a także żadnych innych, potencjalnie szkodliwych substancji. O tym, dlaczego skład pomadek jest tak istotny, pisałam Wam w osobnym artykule.

Kolejną bardzo ważną kwestią jest niesamowita wydajność każdej z nich: wystarczają na kilka miesięcy użytkowania, co sprawia, że finalnie ich koszt wcale nie jest spory!


Pierwszą pomadką, którą chcę Wam pokazać jest EOS (na zdjęciu wersja Summer Fruit)- najłatwiej dostępny z całej trójki: dostaniemy go w Douglas a także mniejszych drogeriach jak np. "Drogerie Polskie". EOS charakteryzuje się szeroką gamą smaków, także każdy będzie w stanie znaleźć odpowiedni dla siebie! 

W zeszłym roku zdecydowałam się na zakup EOSa z filtrem SPF 15- jako jedna z niewielu marek, ma w ofercie pomadkę do ust z filtrem (chemicznym). 

EOSy charakteryzują się twardą i zbitą konsystencją- myślę, że to dzięki niej jest tak wydajny, ponieważ już odrobina produktu zostawia na ustach film. Pozostawiony film nie jest lepki ani tłusty, chociaż czuć go na ustach.


Skład wersji Summer Fruit:
Olea Europaea Fruit Oil, Beeswax, Cocos Nucifera Oil, Simmondsia Chinensis Seed Oil, Natural Flavor, Butyrospermum Parkii, Stevia Rebaudiana Leaf/Stem Extract, Tocopherol, Helianthus Annuus Seed Oil, Vaccinium Angustifolium Fruit Extract, Fragaria Vesca Fruit Extract, Prunus Persica Fruit Extract, Linalool

W pomadce znajdziemy bogactwo olejów (np. oliwa, kokosowy, jojoba, słonecznikowy) i ekstraktów roślinnych (borówka, poziomka, brzoskwinia). Nic więc dziwnego, że mocno odżywia i regeneruje usta!

Cena: ok. 25 zł
Pojemność: 7g


Drugą pomadką, którą serdecznie polecam jest Honey Therapy- na zdjęciu wersja "Afrodyzjak" o smaku wanilii. Ta pomadka ma całkiem inną konsystencję od poprzedniczki mimo, że w obu występuje wosk pszczeli: jest mniej zbita, bardziej maślana (zresztą jak sama nazwa wskazuje ;))- bez trudu jesteśmy w stanie wydobyć ją ze słoiczka. 

To masło pozostawia na ustach tłusty film- zdecydowanie będą z niego zadowolone osoby, które lubią czuć pomadkę na ustach. Mimo, że film jest wyraźnie wyczuwalny, nie jest lepki. 

Ten kosmetyk jest dostępny właściwie tylko przez internet: firmę rzadko kiedy można dostać stacjonarnie a szkoda- miałam do czynienia z ich produktami i bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły. Trzymam kciuki za rozwój firmy! :)


Skład wersji "Afrodyzjak":
Butyrospermum Parkii Butter, Cera Alba, Prunus Amygdalus Dulcis, Simmondsia Chinensis, Parfum, Hexyl Cinnamal

Skład prosty, ale treściwy: masło shea, wosk pszczeli, olej ze słodkich migdałów i jojoba a także dodatek zapachowy. Tak niewiele potrzeba, by stworzyć kosmetyk, dzięki któremu pożegnamy suche skórki!

Cena: ok. 15 zł
Pojemność: 15 g


Pomadkę najdroższą- ale też bijącą na łeb na szyję każdą inną pomadkę, jaką dotychczas miałam, jest Resibo!  

Konsystencja tej pomadki jest dla mnie całkowitym (i bardzo pozytywnym!) zaskoczeniem- jest ona płynna a jednocześnie zbita. Przypomina troszkę żywicę albo płynny wosk. W pierwszej chwili gdy zobaczyłam tę konsystencję obawiałam się, czy pomadka nie będzie sklejać ust? Na szczęście nic takiego nie ma miejsca: pomadka zostawia na ustach wyraźny film, który nie jest lekki ale mocno odżywczy i ochronny. Jednocześnie nie mogę powiedzieć, żeby pomadka była ciężka czy tępa: bardzo dobrze się rozprowadza i nie pozostawia dyskomfortu na ustach!

Konsystencja pomadki wpływa na jej niesamowitą wydajność: wystarczy odrobina produktu, by nawilżyć całe usta. Pomadka ściera się bardzo powoli i długo utrzymuje się na ustach. 

Najbardziej sceptycznie podchodziłam do obietnic producenta, jakoby pomadka miała powodować powiększenie i wzmocnienie zaczerwienienia warg. W składzie nie mamy żadnych substancji rozgrzewających, po których mogłabym spodziewać się takiego efektu. Jednak po 2 tygodniach systematycznego stosowania zauważyłam różnicę- usta faktycznie prezentują się lepiej: są wyraźniejsze, kontur mocniej zaznaczony a ich kolor odrobinę bardziej intensywny- to zasługa kiełków żółtej gorczycy! Bardzo podoba mi się ten efekt, ponieważ nawet nie mając nałożonej pomadki kolorowej, usta prezentują się żywiej, zdrowiej i... po prostu młodziej ;) Aż cała twarz zyskuje dużo bardziej promienny wyraz!


Skład pomadki Resibo:
Helianthus Annuus Seed Oil, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Diisostearoyl Polyglyceryl-3 Dimer Dilinoleate, Hydrogenated Vegetable Oil, Crambe Abyssinica Seed Oil, Butyrospermum Parkii Butter, Aqua, Citrus Aurantium Dulcis Peel Wax, Jojoba Esters/Helianthus Annuus Seed Wax/Acacia Decurrens Flower Wax/Polyglycerin-3, Tocopherol, Brassica Alba Sprout Extract, Stevia Rebaudiana Extract, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Aroma, Limonene, Linalool

Jeśli macie problemy z bardzo suchymi czy popękanymi ustami, to z ręką na sercu polecam Resibo! Nie tylko mocno je nawilży i zregeneruje ale także dyskretnie poprawi ich wygląd. To jest właśnie efekt przysłowiowej "kropki nad i", którego oczekuję od kosmetyków z wyższej półki!

Cena: ok. 40 zł
Pojemność: 10 ml


Jestem bardzo ciekawa, czy miałyście przyjemność poznać którąś z tych pomadek? Jakie są Wasze opinie? A może zainteresowałam Was którąś z nich? Koniecznie dajcie mi znać!

Pozdrawiam serdecznie =*

wtorek, 16 maja 2017

[433.] Kompendium Wiedzy o Złuszczaniu Naskórka cześć IV- peelingi skóry glowy

Peelingi skóry głowy to temat poruszany nieśmiało i dopiero od niedawna. Czy taki zabieg nie jest już fanaberią i udziwnieniem? A może faktycznie powinnyśmy pielęgnować skórę głowy podobnie jak tę na pozostałej części ciała i stosować peeling? Jeśli tak- jaki wybrać?


Peeling skóry głowy- skąd wziął się pomysł?
O istocie złuszczania naskórka mówi się dopiero od kilku lat- większość naszych mam i babć nie słyszały o takim rodzaju kosmetyków, gdy były w naszym wieku. Odkrycie, jak istotną kwestią jest złuszczanie naskórka przyniosło wiele korzyści- zarówno dla klientów jak i osobom pracującym w branży beauty. Ci drudzy mogli oferować kosmetyki złuszczające albo zabiegi. Jednym z zabiegów służących do powierzchownego peelingu jest mikrodermabrazja, która swego czasu cieszyła się dużą popularnością.

Część przemysłu beauty- ta związana z fryzjerstwem- postanowiła wypróbować zabieg mikrodermabrazji na skórze głowy. W tym celu należało użyć odpowiednio małej głowicy a także uzbroić się w cierpliwość, ponieważ cały zabieg wykonywało się całkiem długo, kolejno oddzielając pasma włosów i przesuwając głowicą po skórze, by usunąć martwe komórki naskórka. Obserwacja pod kamerą efektów była intrygująca: usunięto nie tylko martwe komórki z powierzchni skóry ale także te zbite i zalegające w mieszkach włosowych. Wysuwano nawet dalekosiężne wnioski, iż usunięcie mas zalegających w mieszku włosowym umożliwia odrośnięcie włosa grubszego, ponieważ masy nie uciskają na wyrastającą łodygę. Jest to nadinterpretacja, jednak nie da się odmówić peelingom skóry głowy tego, że usuwając zalegające komórki z mieszka włosowego tym samym umożliwiają lepsze docieranie substancji aktywnych np. z wcierek. Dodatkowo zabieg mikrodermabrazji poprawiał krążenie w skórze głowy i dzięki temu poprawiał odżywienie mieszków włosowych.


Dla kogo?

Zabieg ten może wykonywać każda osoba- skłaniam się ku tezie, że skórę głowy należy peelingować tak samo jak inne partie ciała. Dlaczego?

Brak złuszczania naskórka prowadzi do złuszczających się miejsc- mogą to być pojedyncze płatki (łupież) lub jeśli dojdzie do nadkażenia bakteriami lub grzybami, mogą pojawić się zapalne skupiska, łuszczące się, swędzące, czy piekące. Warto mieć na uwadze, że odrywanie się komórek naskórka w obrębie skalpu może być utrudnione poprzez nakładanie na skórę głowy olejów czy odżywek- mogą one doprowadzać do sklejania się komórek ze sobą, co utrudnia ich złuszczenie. 

Zaleganie martwych komórek naskórka na głowie może przyczyniać się także do pogorszenia wizualnego stanu naszej fryzury- włosy mogą sprawiać wrażenie tłustych i będzie brakowało im objętości u nasady.

Być może niektórzy powiedzą: "Moja babcia nigdy nie stosowała peelingów skóry głowy, nakładała na skalp olej rycynowy i nigdy nie miała takich problemów!" - więc... czy faktycznie każdy potrzebuje takiego peelingu?

Myślę, że w kwestii złuszczania naskórka skalpu bardzo duże znaczenie ma... czesanie ;). Każda z nas pewnie słyszała o metodzie czesania włosów głową w dół, by lepiej rozprowadzić sebum po długości włosów. W tej metodzie jest jeszcze jeden "haczyk"- czesząc tak głowę jesteśmy w stanie złuszczyć naskórek z większej partii skóry głowy właśnie przy pomocy szczotki. Ponadto przesuwanie jej po skalpie, kiedy mamy głowę opuszczoną w dół, dodatkowo stymuluje krążenie krwi.



W tym aspekcie wiele zależy od użytej szczotki- nie ma jednej rady, jak znaleźć odpowiednią dla siebie, trzeba próbować:
- zbyt mocna będzie zbyt głęboko złuszczać naskórek, co w konsekwencji będzie przyczyniało się do nieprawidłowego wytwarzania kolejnych komórek i nawracania "suchych skórek" (które potocznie nazywamy łupieżem),
- za delikatna nie będzie w stanie złuszczyć naskórka, co w konsekwencji doprowadza do opisanych wcześniej sytuacji oraz odczucia, że skóra potrzebuje silniejszego oczyszczenia,
- za rzadko zmieniana lub nieodpowiednio oczyszczana może być siedliskiem bakterii i grzybów, które nakładane na skórę głowy mogą przyczyniać się do pogorszenia stanu skóry głowy, łupieżu, hyperkeratotycznych, swędzących czy piekących zmian, nasilenia łojotoku.

Jeśli jesteście osobami, które dokładnie czeszą włosy, prawdopodobnie Wasza skóra głowy nie potrzebuje dodatkowego peelingu. Jeśli jednak co jakiś czas sięgacie po szampon z SLS w celu mocniejszego oczyszczenia skóry, to bardziej zachęcam wypróbować peeling. Może okazać się, że skóra wcale nie potrzebuje oczyszczenia a... złuszczenia. Systematyczne stosowanie peelingu skóry głowy może bardziej przyczynić się do poprawy jej stanu, niż sporadyczne sięganie po żel z SLS.

SLS, SLES i pochodne- o co tyle krzyku?
Odstawienie SLS, SLES i pochodnych- jakie efekty zaobserwowałam na swojej skórze?
Porównanie siły substancji myjących wykorzystywanych w kosmetykach


Jak często?

Skóra głowy- tak samo jak w przypadku całego ciała- ma określony czas od powstania nowej komórki naskórka aż do jej złuszczenia. Czas ten nazywany jest "Czasem Przejścia" w skrócie TOT (od ang. TurnOver Time) i wynosi ok. 28 dni. Biorąc pod uwagę ten czas oraz fakt możliwości złuszczania naskórka podczas czesania, zalecam stosowanie dodatkowego peelingu skóry głowy 1-2x w miesiącu. 

Mimo, że jestem zwolenniczką tego zabiegu, zdaję sobie sprawę, że wciąż mało o nim wiadomo, dlatego zachęcam, żeby wykonywać go ostrożnie, z dużą dokładnością i nie za często. Obserwujcie także reakcje swojej skóry!


Czym wykonać?
Dobranie odpowiedniego środka do peelingu skóry głowy mi samej zajęło dużo czasu. Najtrudniejszym było pogodzić skuteczne złuszczenie naskórka przy jednoczesnym nieuszkadzaniu łodyg włosów... 

Obecnie na rynku jest niewiele kosmetyków przeznaczonych strikte do peelingu skóry głowy a jeśli chcemy produkt naturalny, okręg poszukiwań zacieśnia się jeszcze bardziej. Natomiast nie ma żadnych przeciwwskazań, by do aplikacji na skórę głowy używać peelingów przeznaczonych do twarzy! Tylko jaki produkt wybrać?

Najłatwiejszym w aplikacji wydaje się być peeling enzymatyczny: jego kremowa formuła umożliwia łatwe rozprowadzenie na skórze głowy. Jednak enzymy zawarte w tego typu peelingach: bromelaina i papaina, to substancje trawiące białka- istnieje ryzyko, że mogą osłabić włosy, które są całkowicie zbudowane z białka (keratyny).

Podobny problem wiąże się z najbardziej znanym kosmetykiem złuszczającym: Cerkogelem. Posiada aż 30% stężenie mocznika, który w tak wysokim stężeniu działa keratolitycznie. Ponadto w jego składzie znajdziemy glikol propylenowy, dlatego nie polecam tego kosmetyku.

Tym bardziej odradzam stosowanie na skórę głowy czarnego mydła. Jako iż jest to substancja o zasadowym pH, będzie nie tylko pogarszać stan skóry głowy (o tym, dlaczego pH skóry i kosmetyków jest ważne) ale także osłabiać włosy. Wiecie, co robią środki do udrażniania syfonów z zalegającymi w nimi włosami? Rozpuszczają a wszystko dzięki silnie zasadowemu pH, które działa żrąco. Oczywiście czarne mydła nie są aż tak silnymi substancjami, nie mniej jednak stosowane systematycznie mogłyby znacznie uszkodzić włos i to już u nasady, przez co nie będzie odporny na czynniki zewnętrzne.


Czy w takim wypadku odpowiednim wyborem będą peelingi ziarniste? I tak i nie, chociaż są one lepszym wyborem niż te wcześniej wymienione. Podczas masażu skóry głowy z użyciem ziarnistego peelingu może dojść do "szurania" drobinkami po włosach zamiast po skórze głowy. Dlatego tak istotne jest, żeby podczas tego zabiegu nie spieszyć się ani nie próbować wykonać z użyciem siły. Należy aplikować preparat bezpośrednio na skórę głowy, pasmo po paśmie. Podczas masażu powinnyśmy czuć, że drobinki stykają się ze skórą głowy a nie włosami.

Dużym ułatwieniem dla osób o długich włosach jest wykonywanie peelingu z głową w dół. Włosy będą swobodnie zwisać ku ziemi, co znacznie ułatwia masowanie samej skóry głowy!

Równie dobrą metodą złuszczania naskórka są... kwasy! Jednak one wymagają doświadczenia i tej metody z pewnością nie zalecam osobom początkującym (o tym, jak działają kwasy pisałam w II części "kompendium")


Jako osoba odradzająca kwasy do samodzielnego stosowania na twarz, najpierw wytłumaczę Wam, dlaczego akurat kwasy przemawiają do mnie w kwestii peelingu skóry głowy:
- stosujemy je rzadko a nie codziennie- częste zalecenia producentów preparatów przeznaczonych do twarzy,
- wykorzystujemy niskie stężenia kwasów, ponieważ zależy nam jedynie na powierzchownym złuszczeniu naskórka: odradzam stosowanie tak silnych stężeń, by dochodziło do łuszczenia się skóry głowy!
- włosy stanowią swoistą barierę przed czynnikami zewnętrznymi, dlatego skóra głowy zaraz po zabiegu posiada minimalną ochronę, w przeciwieństwie do twarzy,
- włosy dobrze znoszą kwaśne pH.

Najbardziej kluczową kwestią jest właśnie ta ostatnia: włosy dobrze reagują na niskie stężenia kwasów i kwaśne pH kosmetyków. To właśnie dzięki nim łuski włosa się domykają a włosy stają się bardziej gładkie i błyszczące. Stąd też tak wiele osób obserwuje pozytywne efekty po płukance z octu jabłkowego. Płukankę z octu można wykonywać także na skórze głowy, właśnie w ramach peelingu ;).


Odczucia w trakcie i po zabiegu

Pamiętajcie, że peeling- niezależnie od partii ciała, w której go zastosujemy- nie może drażnić naszej skóry. Dlatego nie trzyjcie skóry na siłę- większość preparatów ziarnistych przeznaczonych strikte do peelingu skóry głowy ma delikatne drobinki, żeby nie powodować uszkodzenia łodyg włosa. W przypadku tych i innych preparatów nie chodzi o uczucie drapania i tarcia a złuszczenie. Prawidłowo wykonany peeling- niezależnie od partii ciała- nie powinien pozostawiać śladów, zaczerwienień, czy dyskomfortu.

Niektóre osoby po zabiegu obserwują poprawę wizualną fryzury- przede wszystkim przedłużenie jej świeżości a także odbicie włosów od nasady. Jest to efekt uboczny peelingów skóry głowy, który wiąże się z oczyszczeniem skalpu i mieszków włosowych z zalegających martwych komórek naskórka. Jednak nie u każdej osoby taki efekt wystąpi, dlatego jeśli borykasz się z "przyklapem", nie traktuj peelingu skóry głowy jako pewnego remedium. A przede wszystkim- nie nadużywaj tego zabiegu!

Moje ulubione preparaty 
W przypadku gotowych kosmetyków, najlepiej spisuje się u mnie Rokitnikowy Scrub dla Skóry Głowy marki Oblepikha Siberica:


Skład przedstawia się imponująco:
Aqua, Sodium Coco-Sulfate, Pinus Sibirica Shell Powder, Lauryl Glucoside, Acrylates Copolymer, Cocamidopropyl Betaine, Sodium Chloride, Rubus Idaeus (Raspberry) Seed Powder, Hippophae Rhamnoidesamidopropyl Betaine, Hippophae Rhamnoides Fruit Oil, Menthol, Argania Spinosa Seed Oil, Pineamydopropyl Betaine, Glyceryl Undecylenate, Glycolic Acid, Mentha Piperita (Peppermint) Leaf Water, Calendula Officinalis Flower Extract, Bisabolol, Achillea Asiatica Extract, Arctium Lappa Root Extract, Oxalis Tetraphylla Extract, Citric Acid, Urtica Dioica Leaf Extract, Geranium Sibiricum Extract, Juniperus Sibirica Extract, Sodium Ascorbyl Phosphate, Tocopherol, Rethinyl Palmitate, Sodium Hydroxide, Sodium PCA, Sodium Lactate, Arginine, Asparctic Acid, PCA, Glycine, Alanine, Serine, Valine, Proline, Theronine, Isoleucine, Histidine, Phenylalanine, Parfum, Benzyl Alcohol, Ethylhexyglycerin, CI 16255, CI 15985, Caramel

Na niebiesko zaznaczone substancje myjące,
Na fioletowo- złuszczające (mamy tutaj zarówno drobinki jak pestki malin czy kwasy- glikolowy),
Na zielono- substancje aktywne (w tym łagodzące jak bisabolol i nagietek, pobudzające wzrost włosa jak mięta i łopian oraz odżywcze (aminokwasy: arginina, glicyna, seryna, prolina itd.).
Cena: ok. 25 zł za 200 ml


Jednak zanim poznałam scrub Planeta Oblepikha, sięgałam po kwas migdałowy i stosowałam go w stężeniu 10%. Roztwór wodny nanosiłam na skórę głowy przy pomocy strzykawki po czym krótko masowałam skórę, by rozprowadzić kwas równomiernie po skalpie (oczywiście mając założone rękawiczki) i pozostawiałam kwas na 5 minut. Po upływie tego czasu przechodziłam do mycia głowy.


Używany przeze mnie kwas kupiłam w EcoSPA.pl (ok. 6 zł za 5 g)

Jestem ciekawa, jakie Wy macie doświadczenia z peelingiem skóry głowy! Próbowałyście, macie swoje ulubione produkty? A może zachęciłam Was do spróbowania?

Koniecznie dajcie znać!

Pozdrawiam =)

PS Wraz z tym postem prawdopodobnie zakończyłam serię "Kompendium Wiedzy o Złuszczaniu Naskórka" - jeśli macie jakieś pytania dotyczące peelingów piszcie: być może z Waszych pytań będę tworzyć kolejne wpisy do tej serii. Jeśli pytań nie będzie, tym bardziej będzie mi miło, że wyczerpałam temat całkowicie i to w zrozumiały sposób!

Dziś pojawił się także wpis na PiggyPeg dotyczący peelingów, który miałam przyjemność współtworzyć!

Poprzednie części:

wtorek, 9 maja 2017

[432.] Denko kwiecień 2017- skromne, ale treściwe!

Początek nowego miesiąca zwiastuje czas podsumowania kosmetyków, które zdenkowałam w kwietniu. Tym razem patrząc na denko myślę, że jest skromne, ale znajduje się w nim cała gama kosmetyków wartych uwagi! Zapraszam serdecznie do krótkiego podsumowania.


Pielęgnacja twarzy


1. Wybielająca pasta do zębów z węglem aktywnym, Eco Denta:

Z przyjemnością wracam co jakiś czas do tej pasty. Obserwuję po niej delikatne jednak zauważalne rozjaśnienie koloru szkliwa. Ma przyjemny, miętowy smak, jednak najbardziej bawi mnie fakt, że myję zęby pastą czarną jak smoła! 

Pasta nie brudzi trwale szczoteczki ani armatury, absolutnie nie spowoduje przyciemnienia szkliwa. Pasta ta nie zawiera fluoru, co jest istotnym faktem i dla innych może to być zaletą, dla innych wadą.

Cena: ok. 18 zł za 100 ml


2. Normalizująca maseczka do twarzy z zieloną glinką, Vianek:

Maseczki w saszetkach marki Vianek to nowość, która pojawiła się w sprzedaży parę tygodni temu. Każda z trzech wersji: normalizująca, łagodząca i wzmacniająca zachwyciła mnie swoim działaniem, ponieważ bazują na glinkach, które są bardzo skutecznymi surowcami kosmetycznymi- śmiem twierdzić, że czasem zapominanymi!

Wersja normalizująca była moim ratunkiem w gorsze dni mojej cery, gdy nie umiałam dojść z nią do ładu- gdy pojawiła się spora ilość wyprysków, żaden kosmetyk tak ładnie ich nie goił jak właśnie ta maseczka. Kolejnym zaskoczeniem jest pojemność saszetki- jedno opakowanie wystarcza na 3 użycia a nawet więcej, jeśli będziemy stosować z rozwagą. 

Cena: ok. 5 zł za 10 g.


3. Ryżowy scrub do twarzy dla każdego typu cery, Babuszka Agafia:

Bardzo lubię peelingi Babuszki Agafii, ponieważ są to drobnoziarniste scruby i nie podrażniają cery. Ziarenka chociaż drobne, są dodane do produktu w sporej ilości co zapewnia skuteczność wykonanego zabiegu. Kosmetyk jest bardzo wydajny i wystarcza na długi okres czasu!

Cena: ok. 18 zł za 100 ml



4.Krem do skóry suchej i wrażliwej "Garden Roses", Make Me BIO:

Do tego kremu chętnie wracam w okresie zimowym- posiada bogatą konsystencję, która dobrze chroni przed wiatrem i mrozem. Mimo treściwej formuły, nie pozostawia tłustego filmu i ładnie się wchłania. Skoro stosuję ten kosmetyk zimą, dlaczego trafił do kwietniowego denka? Z powodu niesamowitej wydajności! Jedno opakowanie wystarcza aż na kilka miesięcy używania!

"Garden Roses" posiada w swoim składzie m. in. geranium oraz różę, które wyciszają grę naczynkową, wzmacniają je i sprawiają, że skóra nie czerwieni się tak szybko. Jeśli macie cerę wymagającą mocnego nawilżenia- polecam z ręką na sercu!

Cena: ok. 50 zł za 60 ml


5. Pomadka brzozowa z betuliną, Sylveco:

Jestem wyczulona na punkcie dobrych składów pomadek do ust- przede wszystkim mam na uwadze, że to, co nakładamy na usta, w większości zostaje przez nas zjedzone. Dlatego nie dopuszczam, by w pomadkach, które stosuję, znajdywały się potencjalnie szkodliwe substancje.

Pomadka brzozowa najczęściej mi towarzyszy, ponieważ dobrze nawilża usta a jednocześnie nie pozostawia bardzo tłustej powłoki. Jest niemal niewyczuwalna. Oprócz mocnego nawilżenia i odżywienia jej zaletą jest dodatek betuliny (ekstraktu z kory brzozy)- substancji wykazującej działanie podobne do acyklowiru, dzięki czemu zapobiega pojawianiu się opryszczki. Jeśli jednak opryszczka się pojawi, ma łagodny przebieg i szybko się goi.

Cena: ok. 10 zł za 5 g


Pielęgnacja włosów 


1. Maska jajeczna do włosów Babuszki Agafii:
Moja ulubiona maska, którą widzicie w każdym denku ;). Niesamowicie wygładza włosy ale też wzmacnia i odżywia. Systematycznie stosowana sprawia, że włosy stają się gładkie i błyszczące.

Ostatnio jej pozycja została mocno zachwiana przez nowość - odżywkę Biolaven. Maska jajeczna ma jeden minus- posiada w składzie "ceteareth", który nie powinien być stosowany w kosmetykach naturalnych i może wykazywać właściwości drażniące. Z tego względu nie nakładam tej maski na skórę głowy. Odżywka Biolaven ma wzorowy skład i daje bardzo podobny efekt na włosach. Czy maska jajeczna utrzyma, czy straci koronę? Dam znać po dłuższym stosowaniu!

Pełna recenzja
Cena: ok. 15 zł za 300 ml


2. Normalizujący szampon do włosów i normalizująca wcierka do skóry głowy, Vianek:
W kwietniu postanowiłam ponowić kurację serią normalizującą Vianek- w jej składzie znajdziemy ekstrakt z pokrzywy, skrzypu, szałwii, łopianu a także olejek eukaliptusowy i rozmarynowy- całe bogactwo substancji czynnych! Poprzednim razem gdy wykonywałam tę kurację efekty przeszły moje najśmielsze oczekiwania, co możecie zaobserwować w recenzji toniku-wcierki.

Niestety, wiosenna kuracja nie przyniosła aż tak zdumiewających rezultatów- mimo stosowania obu kosmetyków a także suplementacji młodym jęczmieniem i tabletkami Biotebal 5 mg, włosy rosły w swoim tempie, chociaż udało mi się zażegnać wiosenne wypadanie włosów. Myślę, że brak efektów był spowodowany osłabieniem organizmu lub jakimiś niedoborami- mimo zdrowej diety, obserwowałam także znaczną łamliwość i kruchość paznokci, z czym od dawna nie miałam problemów. Myślę, że będę musiała poobserwować dalszy rozwój sytuacji, kurację tonikiem-wcierką z pewnością będę kontynuować, natomiast odkąd zmieniłam kolor włosów, szampon normalizujący nie daje radę wygładzić ich całkowicie więc pozostanę przy mojej ulubionym, odżywczym wariancie =).

Pełna recenzja toniku-wcierki
Pełna recenzja szamponu
Cena: ok. 19 zł za 300 ml (szampon) i 150 ml (tonik-wcierka)


Pielęgnacja ciała
 

1. Kojący żel pod prysznic, Vianek:

Żele do mycia ciała Vianek- w mojej opinii- to jedne z najlepszych kosmetyków do mycia ciała! Biorę tutaj pod uwagę fakt, że nie posiadają anionowych związków powierzchniowo czynnych (a więc m. in. SLS i pochodnych) tylko bazują na delikatnie myjących glukozydach i betainie kokamidopropylowej. Ponadto posiadają fizjologiczne pH co zapobiega rozwojowi bakterii na skórze a tym samym pomaga w gojeniu zmian hyperkeratotycznych czy trądzikowych.

Wersja kojąca posiada otulający, słodko-kwiatowy zapach, który skradł moje serce! Po umyciu skóra jest gładka i nawilżona- nie wymaga balsamowania.

Więcej o rodzajach i sile środków powierzchniowo-czynnych stosowanych w kosmetykach
Cena: ok. 20 zł za 300 ml




2. Ałun:

Przyznaję, że początkowo obawiałam się ałunu. Brałam pod uwagę, że może być za słaby i nie tak skuteczny jak konwencjonalne antyperspiranty. Zaryzykowałam i... przepadłam! Kosmetyk spełnia swoje zadanie, chociaż nie bez znaczenia jest dokładna i równomierna aplikacja produktu.

Więcej o problemie nadpotliwości
Cena: ok. 20 zł za ok. 120 g


3. Figowe mydło w płynie, Yope:

Nie bez znaczenia pozostają kosmetyki, którymi myjemy dłonie- jeśli będą zawarte w nich substancje potencjalnie wysuszające czy drażniące skórę, na nic przyda się obfite sparowanie popękanych dłoni kremem.

Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ żaden krem ani olej nie zastąpi naszej własnej bariery ochronnej - warstwy hydrolipidowej- która u każdego z nas troszeczkę się różni w zależności od naszej diety i metabolizmu. Kremy i oleje mają wspierać funkcje bariery hydrolipidowej, nie mogą jej zastąpić.

Mydła w płynie Yope to delikatne preparaty do mycia dłoni, nie drażnią i nie wysuszają. Są przystępne cenowo i bardzo wydajne- to dobry wybór dla całej rodziny!

Więcej o pielęgnacji dłoni
Cena: ok. 18 zł za 500 ml



4. Odżywczy krem do rąk, Vianek:

Jeden z moich ulubionych kremów do rąk! Bardzo dobrze nawilża i odżywia skórę, jednocześnie nie pozostawiając na niej lepkiego czy klejącego filmu. Pomógł mi utrzymać dłonie w dobrej kondycji podczas wymagającej, aktualnej zimowo-wiosennej aury. Mając porównanie do obu kremów do rąk Vianek zdecydowanie chętniej sięgam po wersję odżywczą.

Cena: ok. 18 zł za 75 ml
________________________________

Jestem bardzo ciekawa, czy znacie któreś z tych kosmetyków i jak spisują się one u Was? A może zainteresowałam Was którymś? Koniecznie dajcie znać!

Pozdrawiam!

piątek, 5 maja 2017

[431.] Porównanie serum Clochee- silnie nawilżające oraz odżywczo-odmładzające

W artykule dotyczącym rodzajów serum i sposobów ich stosowania pokazywałam Wam dwa produkty polskiej marki kosmetyków naturalnych Clochee- serum silnie nawilżające oraz odżywczo-odmładzające. Dostałam od Was informacje, że chciałybyście dowiedzieć się, czym różnią się oba kosmetyki i dziś chciałabym Wam je przybliżyć zwłaszcza, że niezależnie od swojego typu cery, z pewnością będziecie w stanie dobrać któryś wariant dla swojej skóry!



Serum silnie nawilżające, Clochee


Zaczniemy od wersji silnie nawilżającej, ponieważ uważam je za bardzo wyspecjalizowany kosmetyk. Jako produkt typowo humektantowy nadaje się do konkretnych typów cer: odwodnionej a także suchej, atopowej. Jednak należy pamiętać, że serum to należy zawsze stosować w połączeniu z kremem lub olejem. Humektanty wnikają w głębsze warstwy naskórka i pomagają tam wiązać cząsteczki wody. Jednak samo zastosowanie humektantów to zbyt mało- należy zaaplikować na nie krem lub olej, żeby zapobiec uciekaniu wody z naskórka. Humektanty to bardzo skuteczne substancje nawilżające, jednak w niesprzyjających warunkach, np. ujemnych temperaturach, wietrze, nieodpowiedniej wilgotności, zamiast wiązać wodę w naskórku, będą ją "wyciągać". To dlatego tak istotna jest synergia pomiędzy substancjami wiążącymi wodę w naskórku (humektantami) a substancjami zapobiegającymi utracie wody z niego (emolientami).


Serum silnie nawilżające mogłabym polecić także osobom systematycznie stosującym oleje zamiast kremów. Stosowanie samych olejów potrafi przynieść wiele korzyści, np.: wykazują właściwości zmiękczające i wygładzające skórę, działają przeciwzapalnie, co pomaga goić wypryski a także są silnymi antyoksydantami, co ma istotne znaczenie w prewencji anty-ageing. O ile mając cerę tłustą, mieszaną czy normalną i nasza skóra w odpowiedniej ilości produkuje własne substancje nawilżające (tzw. "Naturalny Czynnik Nawilżający", w skrócie NMF), samo stosowanie olejów, czyli samo działanie zapobiegające utracie wody z naskórka, jest wystarczające. Problem pojawia się w przypadku cer suchych i atopowych, ponieważ w ich przypadku skóra nie produkuje ani odpowiedniej ilości NMF ani bariery hydrolipidowej. Osoby o takich typach cer, próbujące stosować same oleje, często widzą jedynie początkową poprawę a po dłuższym czasie stosowania obserwują wzmożoną suchość skóry, nawet mimo aplikacji olejów. Nie jest to wina olejów, jakoby one miały mieć właściwości wysuszające- one po prostu nie nawilżą takich skór odpowiednio. W takich przypadkach bardzo istotne są humektanty- to właśnie one mają na zadanie wiązać wodę w naskórku, zastąpić NMF, którego te skóry produkują w zbyt małej ilości. I właśnie do takich typów cer polecam to serum.


Drugim ważnym aspektem stosowania typowo humektantowych kosmetyków jest wypijanie odpowiednich ilości wody w ciągu dnia. Jest to istotne, ponieważ żaden kosmetyk nie "wtłacza" wody do skóry. Działanie kosmetyków ma polegać jedynie na zapobieganiu utracie wody z naskórka, ale żeby ją tam dostarczyć, należy ją spożywać. Jeśli nie będziemy dostarczać odpowiedniej ilości wody wraz z dietą, kosmetyki na niewiele się zdadzą zwłaszcza, że organizm najpierw dostarcza spożytą wodę do najważniejszych organów. Skóra dostaje "niezbędne minimum". A prawidłowo nawilżona skóra to gwarancja jej zdrowia, dobrego wyglądu i skuteczne opóźnienie jej procesów starzenia, o czym pisałam Wam więcej w artykule: "Dlaczego nawilżenie skóry jest takie ważne?"

Skład INCI serum silnie nawilżającego Clochee:
Aqua- woda,
Glycerin- humektant, pomaga wiązać wodę w naskórku,
Hydrolyzed Sodium Hyaluronate- małocząsteczkowy kwas hialuronowy, ma możliwość przenikania do głębokich warstw naskórka,
Sodium Hyaluronate- wielkocząsteczkowy kwas hialuronowy, działa na płytszych warstwach naskórka,
Aqua (and) Hydrolyzed Corn Starch (and) Beta Vulgaris (Beet) Root Extract- skrobia kukurydziana i ekstrakt z buraka. Obie substancje wiążą wodę w naskórku (ekstrakt z buraka jest bogaty w aminokwas betainę).
Sodium Dehydroacetate- konserwant dopuszczony do stosowania w kosmetykach naturalnych.

Serum to polecam zwłaszcza alergikom, osobom o bardzo wrażliwych i reaktywnych cerach, ponieważ nie posiada żadnych substancji zapachowych. Pozostałe składniki znajdujące się w tym serum nie są alergenami.



Serum odżywczo-odmładzające, Clochee



To serum ma bardziej zróżnicowany skład, w którym znajdziemy zarówno humektanty (jak np. gliceryna), ale także emolienty (olej rzepakowy, awokado, pachnotka, arganowy). Ma postać bardzo lekkiej emulsji, która szybko się wchłania oraz nie pozostawia tłustej powłoki.

To serum również zachęcam, żeby aplikować pod krem, głównie ze względu na dużą zawartość gliceryny w produkcie. Na to serum z pewnością mogą zdecydować się osoby o cerach normalnych, tłustych i mieszanych, ponieważ jego konsystencja jest na tyle lekka, że nie spowoduje zaczopowania ujść gruczołów łojowych.

Natomiast to serum to skondensowana dawka substancji aktywnych, które mają odżywić skórę dojrzałą oraz cofnąć procesy jej starzenia. Oczywiście w przypadku kosmetyków ciężko mówić o całkowitym wygładzeniu zmarszczek, bo tak na prawdę nie potrafi tego nawet medycyna estetyczna. Próbowanie cofania powstałych zmian przy pomocy chirurgii estetycznej pozostawia albo niewielkie ślady, które specjalista dostrzeże wprawnym okiem, albo cera zaczyna wyglądać nienaturalnie, co jest dużo bardziej widocznym efektem, z którym nierzadko mamy do czynienia na łamach czasopism plotkarskich.


Dlatego najważniejsza w działaniu anti-ageing jest prewencja! 80% czytelników mojego bloga to osoby młode, które mają szansę najwięcej zdziałać w temacie prewencji przeciwzmarszczkowej, dlatego będę Wam o tym przypominać- stan swojej skóry, jaki będziecie obserwować za 10, 20, 30, 50 lat będzie efektem pielęgnacji, którą stosujecie teraz! Dlatego nie bójcie się sięgać po kosmetyki z napisem "odmładzający", "przeciwzmarszczkowy"- bardziej zwracajcie uwagę na skład INCI kosmetyków. Jeśli jest on pozbawiony szkodliwych substancji, z pewnością nie zaszkodzi Waszej cerze.

A skład INCI serum odżywczo-odmładzającego Clochee jest wzorowy:
Aqua- woda,
Glycerin- humektant, pomaga wiązać wodę w naskórku,
Canola Oil- olej rzepakowy, jest lekkim olejem, który wchłania się w skórę i mocno ją odżywia, zmiękcza i uelastycznie,
Coco-Caprylate/Caprate- emolient, zapobiega utracie wody z naskórka,
Polyglyceryl-6 Distearate- emulgator,
Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil- olej jojoba pod względem składu bardzo przypomina sebum naszej skóry. Skutecznie wzmacnia barierę hydrolipidową co pośrednio wpływa na poprawę jej nawilżenia a także reguluje pracę gruczołów łojowych,
Persea Gratissima (Avocado) Seed Oil- olej z awokado dostarcza skórze aż 7 witamin: A, B, D, E, H, K, PP, co czyni go jednym z najmocniej odżywczych olejów dla naszej skóry,
Perilla Ocymoides Seed Oil- olej z pachnotki wykazuje silne właściwości przeciwzapalne, gojące i przeciwtrądzikowe. To sprawia, że po ten kosmetyk mogą sięgać nawet osoby borykające się z niedoskonałościami,
Isostearyl Isostearate- emolient, 

Jojoba Esters- emolient,
Argania Spinosa Kernel Oil- olej arganowy, jeden z najbardziej uniwersalnych olejów, wykazuje silne właściwości przeciwzmarszczkowe. Jest dedykowany głównie cerom dojrzałym,
Ribose- jedna z ciekawszych substancji zastosowanych w tym serum. Ryboza to cukier, który jest wykorzystywany do budowy cząsteczek ATP- nośnika energii dla naszych komórek,
Polyglyceryl-3 Beeswax- estry wosku pszczelego. Ma dokładnie takie same, odżywcze właściwości jak wosk, ale jest hypoalergiczny,
Xanthan Gum-1- zagęstnik,
Microcrystalline Cellulose- zagęstnik,
Biosaccharide Gum-1- zagęstnik,
Cellulose Gum- zagęstnik,
Malus Domestica Fruit Culture Extract- komórki macierzyste z jabłoni o właściwościach przeciwzmarszczkowych, antyoksydacyjnych, ujędrniających skórę i wpływających na poprawę jej funkcji,
Benzyl Alcohol- konserwant dopuszczony do stosowania w kosmetykach naturalnych,
Lecithin- lecytyna wykazuje silne właściwości odżywcze i zmiękczające naskórek,
Dehydroacetic Acid- konserwant dopuszczony do stosowania w kosmetykach naturalnych,
Tocopherol- witamina E nie tylko konserwuje produkt, ale także skutecznie wymiata wolne rodniki przez co działa przeciwstarzeniowo,
Tetrasodium Glutamate Diacetate- środek chelatujący,
Parfum, 
Cetyl Alcohol- emolient,
Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil- olej słonecznikowy ma najmniejszy ze wszystkich olejów potencjał zapychający. Odżywia skórę, zmiękcza, nawilża oraz wzmacnia barierę hydrolipidową skóry,
Citral- składnik kompozycji zapachowej,
Geraniol- składnik kompozycji zapachowej,
Linalool- składnik kompozycji zapachowej.



To, co najbardziej polubiłam w tym serum to efekt promiennej cery. Nie jest poszarzała ani matowa. Już po samym składzie widać, że jest to bardzo uniwersalny produkt o szerokim spektrum działania, który spisze się na każdym rodzaju cery a jego głównym działaniem mają być właściwości przeciwstarzeniowe i pobudzające skórę do regeneracji.


Oba serum to bardzo ciekawe pozycje w ofercie polskich kosmetyków naturalnych i szczerze zachęcam do zainteresowania się nimi! To moje pierwsze produkty marki Clochee, jednak z chęcią zapoznam się z innymi kosmetykami z ich oferty. Mam również nadzieję, że kosmetyki te będą coraz łatwiej dostępne stacjonarnie ;).

Pozdrawiam serdecznie!